Kiedy rok temu sięgnęłam po książki Jaume Cabré nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się autora spotkać i zdobyć jego podpis na książce. Oczywiście marzyłam o tym skrycie, ale nie widziałam na to szans, dlatego starałam się w swoich planach i celach nie wybiegać za daleko… Upajałam się „Wyznaję”, „Głosami Pamano” czy „Jaśnie Panem”, słowem i opowieścią Cabré, ale na tym mogłam poprzestać. No, pozostawało mi ewentualne czekanie na kolejną przetłumaczoną powieść autora.
A jednak marzenia czasem się spełniają… kiedy dowiedziałam się, że Jaume Cabré będzie na Empikowym Apostrofie 20 maja – czyli w piątek, kiedy mam całkowicie wolny od pracy i nauki dzień – postanowiłam pojechać. Właściwie nie cieszyłam się z tego wyjazdu aż do momentu, kiedy wsiadłam w pociąg jadący do Katowic (z Katowic jechałam do Warszawy), bo ciągle bałam się, że coś się nie uda. Sądziłam, że jeżeli będę za bardzo podekscytowana tym spotkaniem, moje marzenie wyśliźnie mi się z rąk niczym ryba i wskoczy do czyjegoś innego stawu. Ale koniec końców, udało się!
Do teatru Powszechnego udałam się chwilę po zakończeniu spotkania z Łukaszem Orbitowskim (o którym przeczytacie TU). Na miejscu byłam jakieś pół godziny przed czasem – celowo. Nie chciałam siedzieć w ostatnim rzędzie, chciałam być jak najbliżej sceny, żeby dobrze słyszeć i widzieć jednego z moich ulubionych pisarzy. Spotkanie poprowadził Michał Nogaś – Dziennikarz Programu 3 Polskiego Radia, prowadzący audycję „Z Najwyższej Półki”, w której rozmawia o literaturze, razem z Ewą Wysocką, tłumaczką, autorką niedawno wydanej książki „Barcelona. Stolica Polski”, korespondentką Polskiego radia w Barcelonie. Co to było za spotkanie! Dotychczas uczestniczyłam w 3, 4 razem z Łukaszem Orbitowskim, spotkaniach i żaden – podkreślam – żaden prowadzący nie był tak świetny w swojej roli!
Spotkanie zaczęło się od rozbrajającego „Dzień dobry”, które padło z ust samego autora! Później zadano Cabré pytanie o Katalonię – jakie są charakterystyczne cechy Katalończyków i dlaczego nazywają ich Polakami? Już przy tej pierwszej kwestii śmiechu było niemało, a po przebrnięciu przez to pierwsze pytanie Cabré śmiał się nieustannie! Trzy razy próbował odpowiedzieć na pytanie Michała i trzy razy zapominał o czym ono było – to popatrzył na okładkę „Cienia Eunucha” i zapomniał, to w próbie odpowiadania stracił wątek. Kiedy w końcu zapamiętał pytanie uświadomił sobie, że nie potrafi na nie odpowiedzieć. Za to Polakom Katalończycy zawdzięczają programy telewizyjne – Polonia i Cracovia, w których politycy pokazywani są w krzywym zwierciadle, a od czasu do czasu pojawia się w nich nawet król. Co więcej, programy te kończą się polskim napisem KONIEC. Poza tym dla Hiszpanów Katalończycy mówią dziwnym, niezrozumiałym językiem, stąd wzięło się ich przezwisko. Ale oni podchodzą do tego z dystansem – z czegoś, co miało stanowić obrazę stworzyli zaletę, atrybut i obnoszą się tym z dumą.
Kolejna kwestia, którą poruszył Michał Nogaś łączyła się bezpośrednio z poprzednim tematem. Czy obecnie w 2016 roku, kiedy sytuacja polityczna się już zmieniła, Katalończycy dalej się boją, dalej przeżywają taki strach, jaki towarzyszył im podczas terroru generała Franco? Cabré opowiadał o swojej młodości, którą piętnował ciągły strach. Jako dziecko nie mógł mówić swoim językiem, zabronione było czytanie katalońskiej literatury. Od czasu do czasu spotykali się w niektórych domach by czytać dzieła katalońskich pisarzy, ale i to było ryzykiem. Nie wiedziało się kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Lata jego młodości były naznaczone terrorem generała Franco. Obecnie jest już inaczej, Katalończycy mają siłę, aby walczyć o autonomię, mają ku temu warunki. Są zdecydowani w swoich dążeniach, ale byłoby zbyt pięknie, gdyby na tej drodze ku wolności nie napotkali ani jednej przeszkody…
„Żyjemy w kraju formalnie demokratycznym. Nasza konstytucja, która jest nie do ruszenia, jest stworzona przez działaczy Franco, przez ludzi, którzy czuli jego oddech na swoich plecach”.
Teraz, spacerując po ulicy, Katalończyk nie odczuwa już strachu przed pierwszym lepszym napotkanym obcym, ale jednocześnie jest świadomy, że w każdej chwili sytuacja może się odmienić. Tak samo jest z piłką nożną…
„Młodzi ludzie, oglądając Barcę, która wygrywa 3:0, 4:0, 6:0, są szczęśliwi. Ja wręcz przeciwnie, ja cierpię okropnie! Mówię sobie: coś jest ze mną nie tak, oni wygrywają, a ja się nie cieszę? Ale ja dorastałem w czasach, kiedy Barcelona dochodziła do finału, ale zawsze go przegrywała. Dorastałem w czasach porażek. Dopiero później przyszedł Cruijff, Pep Guardiola, którzy odmienili piłkę, ale we mnie jest wciąż ta obawa, że to jest zbyt piękne, że coś może pójść nie tak…”
Nawiązując do wypowiedzi Jaume Cabré o piłce nożnej jeden z uczestników spotkania spytał go, dlaczego nie pisze o footballu? W jego powieściach pojawia się Katalonia, która jest dla niego ogromnie ważna, pojawiają się znajome mu miejsca, jego bohaterowie przedstawiają jego rozterki, jest w końcu i muzyka, jego niespełniona pasja, dlaczego zatem nie ma piłki nożnej, czy to zbyt intymne? „Możliwe” – odpowiedział Cabré, śmiejąc się.
A dwaj ulubieni piłkarze Barcy z ostatnich 10 lat? Xabi Hernandez i Busquets – powiedział bez namysłu.
Cabré opowiedział też sporo o procesie tworzenia powieści przez niego – jak to wszystko wygląda?
„Traktuję czytelnika jako człowieka inteligentnego. Pozwalam mu samemu odkrywać moją powieść. Między bohaterami nie może być takiego dialogu: Moja kuzynka Iwona właśnie przyjechała z Warszawy, bo wtedy czytelnik dowiaduje się, że po pierwsze, mamy kuzynkę, po drugie, nazywa się Iwona, po trzecie, przyjechała z Warszawy. Wtedy nie masz już czytelnikowi nic do powiedzenia, wszystkie informacje mu przekazałeś. On powinien się sam domyślić, że Iwona przyjechała z Warszawy, wspaniale by było, gdyby gdzieś w środku powieści wpadł na trop, że narrator i Iwona są kuzynostwem.”
Co mi się niezmiernie podobało, było to, że Cabré do zilustrowania nam pewnych sytuacji posługiwał się polskimi okolicznościami – tudzież miastem Warszawą i kuzynką Iwoną. Równie dobrze mógł mówić w kontekście Hiszpanii, ale jak widać to nas postawił na piedestale, robiąc nam przysługę. Wiele opowiadał o procesie tworzenia powieści przez siebie – pozostawia szerokie pole dla czytelnika, który sam powinien wszystkiego dowiadywać się z książki. Słuchając jego wywody Michał Nogaś zapytał żartobliwie na której stronie zwykle czytelnik dowiaduje się o imieniu głównego bohatera? Zwykle na dwieście siedemdziesiątej trzeciej – odpowiedział z uśmiechem autor.
„Pomyślcie Państwo, co by to było, gdyby Jaume Cabré przerabiał „Ulissesa” Joyce’a” – zażartował jeszcze raz prowadzący, na co cała sala odpowiedziała śmiechem.
Cabré nigdy nie tworzy żadnych konspektów i rozpisek swoich powieści. Nie planuje o czym będą rozdziały i ile ich będzie. Jego historie same się tworzą – tak było np. z „Wyznaję”.
„Gdybyśmy chcieli streścić o czym jest „Wyznaję”, powiedzielibyśmy, że to powieść o skrzypcach. Tymczasem skrzypce pojawiają się dopiero w połowie książki.”
„Wyznaję” zaczęło się od historii pewnego średniowiecznego mnicha, ale pisarz uznał, że nie jest w stanie zbudować całej książki na podstawie tej postaci. Wymyślił więc motyw skrzypiec, a do nich idealnie pasował mu młody chłopiec z ciężkim dzieciństwem. Po drodze, w czasie pisania pojawiła się także druga wojna światowa i inne czasy, które w powieści się stykają.
Skąd wzięła się w jego powieściach muzyka? Bo przecież w każdej jego książce, łącznie z tą najnowszą, pojawia się jakiś muzyczny motyw.
„Tak naprawdę piszę, bo jestem sfrustrowanym muzykiem. Gdybyśmy się spotkali po jakimś koncercie – zwrócił się do Michała Nogasia – i zapytałbym Pana, co Pan robi w życiu, z pewnością odpowiedziałby Pan: jestem pianistą, ale tak naprawdę chciałbym być pisarzem, ja odpowiadam w ten sam sposób – piszę, bo nie umiem tańczyć, ani grać na żadnym instrumencie”
Na pytanie, czy jego powieści są symfonią Cabré postanowił zrobić eksperyment. Opowiedział, że każdy koncert zaczyna się od nut do re mi fa so la si do, a kończy do si la so fa mi re do, co ma być przypomnieniem początkowej melodii. Idąc tym tokiem rozumowania, również i powieść powinna zachowywać się tam samo – ostatnie zdanie powinno przypominać to pierwsze. Razem z Ewą Wysocką Jaume Cabré przeczytał pierwsze i ostatnie zdanie z „Cienia Eunucha” i okazało się, że ta książka naprawdę jest zbudowana jak symfonia. Niesamowite!
Katalończyk początek swojej książki zawsze tworzy na końcu, tak jest mu najwygodniej. Pisanie nie sprawia mu jednak przyjemności – pisze, bo nie potrafi przestać tego robić, ale żona nie raz słyszała go krzyczącego podczas pisania. Jaume Cabré opowiedział też o sytuacji, kiedy podczas spotkania autorskiego dwóch czytelników przyniosło mu konspekt, rozpiskę do „Wyznaję”, dzięki której nie gubili się w tej wielowątkowej opowieści. Jak zareagował na ich pomysł? „Dlaczego nie przynieśliście mi tego, kiedy zaczynałem pisać?!”
A jak doszło do tego, że pisze? Za każdym razem kiedy kończył czytać jakąś naprawdę dobrą książkę czuł, że nie ma co dalej robić, nie ma co czytać, nad czym myśleć, postanowił więc kontynuować historie opowiedziane przez innych autorów. Zaczął opisywać poranek – wschodzące słońce, rozbijające się kwiaty, ćwierkające ptaki, ciężkie kroki zmęczonego mężczyzny, świeży, deszczowy zapach, aż w końcu pomyślał, że chciałby to robić częściej – więc zaczął pisać.
Czy pisania da się nauczyć? To pytanie z kolei padło z ust jednej z jego czytelniczek. I co sądzi o szkołach kreatywnego pisania? Autor jako wieloletni wykładowca uniwersytecki odpowiedział, że jego zdaniem pisania i dobrego warsztatu można się nauczyć, ale co innego ze staniem się pisarzem – bo tego nie nauczy cię nikt, ani ty sam się nie nauczysz. Zaletą takich szkół jest to, że z ludzi, którzy pisarzami nie zostaną, stworzy się dobrych czytelników – a to przecież bardzo ważne.
Na koniec zdradził jeszcze, że obecnie nie pracuje nad powieścią, ale zbiorem opowiadań – niektóre z nich napisał już dawno, teraz zamierza je wydać.
Wkrótce spotkanie dobiegło końca. Zapewne omawiane było jeszcze coś, o czym tutaj nie wspomniałam, ale o ile notowałam na Orbitowskim (tak, postanowiłam notować, żeby niczego nie zapomnieć), tak na Cabré totalnie przepadłam – w atmosferze, w jego słowach, w jego opowieściach. Chciałam słuchać i nie stracić ani jednej cennej chwili bo wiedziałam, że być może to jedyna okazja, że może już nie będę miała szansy go spotkać. Więc słuchałam.
Po spotkaniu, które autor skwitował uroczym „Dziękuję!” odbyło się podpisywanie książek przez autora. Zabrałam do Warszawy ze sobą tylko „Wyznaję”, bo nie chciałam zbyt wiele dźwigać. Dzisiaj żałuję – mogłam zebrać podpisy na wszystkich czterech powieściach autora… Z drugiej strony Pan Nogaś wspomniał o tym, że pisarz jest na nogach cały dzień i aby go nie przemęczać, więc może dobrze zrobiłam?
Po zakończeniu spotkania skierowałam się w kierunku Dworca, skąd pociągiem pojechałam do domu.
Marzenie spełnione.
Jestem tutaj