W ostatnim czasie jesteśmy świadkami napływających fal imigrantów, osiedlających się w Europie. Ich celem są głównie bogate kraje, takie jak Niemcy czy też Szwecja, a przecież nie od krótkiego czasu już pełna jest ich Francja czy Włochy ku niezadowoleniu wszystkich. Oprócz cichych i w ostateczności nic nieznaczących protestów, nie zrobiono z tym nic. Niektórzy nazywają ich, tak, jak ja wcześniej “imigrantami”, inni “uchodźcami”, albo “obcymi”. Określenie ich – tej grupy ludzi – jest tak naprawdę nieważne, bo czy nazwiemy ich “uchodźcami” czy “imigrantami”, tak naprawdę boimy się jednego – islamizacji Europy. Kaczyński straszy nas egzotycznymi chorobami, księża zanikiem chrześcijaństwa, babcie brakiem praw kobiet, ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wyglądałaby Islam-Europa? Gdyby to nie były tylko obawy, wymysły, a rzeczywistość? Gdybyśmy, kobiety, musiały chodzić w burkach, czarczafach, patrzeć przez gęstą, czarną siatkę, nie móc pokazywać swoich włosów, ust? Gdybyśmy miały ograniczony dostęp do edukacji, a naszym głównym zadaniem byłoby spełnianie potrzeb swoich mężów, bycie im uległymi i rodzenie im synów? A Wy, mężczyźni, jak byście się czuli mogąc poślubić więcej, niż jedną kobietę? Gdybyście przez długi okres narzeczeństwa nie mogli zobaczyć, jak naprawdę wygląda jej twarz? Gdybyście nie mogli pić alkoholu, jeść mięsa wieprzowego? Ten świat, w pełni zislamizowaną Francję pokazuje, a przynajmniej próbuje pokazać, Michel Houellebecq w swojej najnowszej powieści.
Ludzie żyjący w określonym systemie społecznym prawdopodobnie nie potrafią sobie wyobrazić punktu widzenia tych, którzy niczego od systemu nie oczekując, planują jego zniszczenie.
“Uległość” została wydana 7 stycznia 2015 roku, w dzień ataku terrorystycznego na redakcję magazynu “Charlie Hebdo”. Smaczku książce dodaje również fakt, że Houellebecq nazwał islam “najgłupszą religią świata”, za co zresztą wytoczono mu proces (który wygrał, jako że jego wypowiedź była krytyką, a nie obrazą). Akcja „Uległości” dzieje się w 2022 roku, kiedy władzę we Francji obejmuje Ben Abbes, stojący na czele Bractwa Muzułmańskiego. Już na kilka dni przed wyborami, gdzie powszechnie wiadomo, jakie partie mają przewagę, zaczynają dominować niespokojne nastroje. Znajomi głównego bohatera, a zarazem narratora powieści, Françoisa, wyjeżdżają do Izraela, inni, a nawet sam François starają się być z dala od miasta, w którym mieszkają. Kiedy po kilku tygodniach nieobecności François wraca do swojego mieszkania dostrzega, że jego dotychczasowe życie powoli zaczyna się zmieniać. Zaczęło się oczywiście od tego, co Françoisa bezpośrednio nie dotyczyło, czyli jego otoczenia – w centrach handlowych rzadkością było spotkanie kobiety w mini spódniczce, muzułmanki na uczelni, na której wykładał trzymały się razem – przez korytarz szły odważnie, nie przemykały bokiem ze spuszczoną głową, ponadto nawet jego znajomi zaczęli przechodzić na islam, biorąc sobie drugą/ trzecią żonę. W końcu jednak i François dostał propozycję, chyba nawet tą z rodzaju „nie do odrzucenia” – mógł dalej wykładać na uczelni, na której dotychczas uczył, pod warunkiem, że nawróci się na islam. Co w tym przypadku zrobi bohater? Czy tak naprawdę ma jakikolwiek wybór? Jak będzie wyglądać Europa – całkiem dla nas nowa? I czy TO rzeczywiście może się stać?
Chodzi o uległość – powiedział cicho Rediger. – Oszałamiająca, a zarazem prosta myśl, nigdy dotychczas niewyrażona z taką mocą, że szczytem ludzkiego szczęścia jest bezwględna uległość.
Wydanie „Uległośći” to było COŚ. Gdziekolwiek się nie obróciłam, tam każdy mówił o Houellebecqu – albo czytał, albo właśnie kupował sobie swój egzemplarz „Uległości”. Ja również zaczęłam książkę z podekscytowaniem – miałam nadzieję, że to wyjaśni mi sytuację, w jakiej teraz Europa się znalazła, pozwoli skrystalizować poglądy, które już zakiełkowały w mojej głowie, szczególnie dlatego, że Houellebecq jest autorem dość kontrowersyjnym, który nie boi się mówić o tym, co myśli wprost, nie zważając na ewentualne konsekwencje swoich słów. Tymczasem zamiast obrazu islamskiej Francji dostałam dość żałosny obraz starzenia się, przemija męskości Françoisa, gdzie islam był jedynie dodatkiem. Częściej niż o kobietach w czarczafach, poligamii, pięknych domach ozdobionych mozaikami, atakach terrorystycznych, mogłam przeczytać o tym, jak François nie jest w stanie sprostać swoim własnym wymaganiom seksualnym, jak potrafi utrzymać erekcję, ale nie ma z tego żadnej przyjemności. Najdłuższy rozdział poświęcony islamowi/ islamizacji był kiedy bohater omawiał książeczkę „Dziesięć pytań na temat islamu”. W książce nie znalazłam ani obrazu tej „agresywnej” religii, ani tej „jedynej słusznej”. Podczas czytania towarzyszyło mi jednak poczucie smutku, nostalgii, bezradności – ani bohater, ani żaden z ludzi żyjących w świecie Houellebecqa nie mogli nic poradzić na to, co już się stało. Islamizacji nie dało się zatrzymać, co było jakby karą dla ludzi za odejście od Boga. Muzułmanie chcieli nawrócić lub nawet podbić Europę na wzór cesarstwa Rzymskiego, twierdząc, że chrześcijaństwo już się skończyło, było niewystarczające, aby zatrzymać przy sobie tak wiele ludzi, a Bóg, Jezus, był zbyt słaby. Gdyby nie ciekawe wzmianki na temat Nietzschego i jego koncepcji świata oraz Jorisa-Karla Huysmansa, którego specjalistą twórczości był François, książka by mnie znudziła. Nawet jeżeli czyta się ją w ekspresowym tempie.
Chyba ciężko jest stworzyć dobrą powieść o przyszłości, która nie daj Boże, mogłaby być prorocza, dlatego nie mam pretensji do Houellebecqa, któremu to dzieło nie do końca się nie udało (a z pewnością nie tak, jak powinno się było udać), ale z drugiej strony, autor musiał zdawać sobie sprawę z wysoko postawionej poprzeczki, więc o ile dzisiaj jestem w stanie książkę ocenić pobłażliwie, tak ciekawa jestem, a wręcz boję się tego, jak na nią spojrzymy w 2022 roku, bo przez te 7 lat, może się przecież zmienić mnóstwo rzeczy. Wszystko się może zmienić!
Jezus za bardzo kochał ludzi, oto cały problem: to, że dał się za nich ukrzyżować, świadczy co najmniej o braku gustu, jak by powiedział ten stary drań Nietzsche. A i pozostałe jego postępki też nie świadczą o nadmiernym rozumie, na przykład wybaczenie kobiecie cudzołożnej przy użyciu argumentów typu „niech ten, który nigdy nie zgrzeszył” i tak dalej. A przecież sprawa była prosta: wystarczyło zawołać siedmioletniego gówniarza, który by spokojnie przywalił pierwszym kamieniem.
Podczas czytania warto jednak mieć swoje myśli, swoje odczucia i poglądy blisko siebie, a książkę potraktować jako dodatkowy powód do rozmyślań. Rozmyślań o Bogu, o chrześcijaństwie, islamie, literaturze, wielkich filozofach i nas samych. Pomimo tego, że niesamowicie mnie zawiodła, znajdzie się w niej kilka dobrych fragmentów, które Europie i krajom Arabskim (przynajmniej tak mi się wydaje) są w tych czasach potrzebne. Warto się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście cokolwiek możemy zrobić, a jeżeli tak, to co, w jaki sposób, po co? I zamiast bać się islamu i ich wyznawców, warto zastanowić się nad sobą i swoimi wartościami. Bo aby wygrać, trzeba walczyć, a aby walczyć, trzeba mieć do tego broń.
Zresztą prawdziwym wrogiem muzułmanów, którego boją się i nienawidzą bardziej niż czegokolwiek innego, nie jest katolicyzm, tylko laicyzm, państwo świeckie, ateistyczny materializm. Dla nich katolicy należą do wierzących, katolicyzm jest jedną z religii Księgi; chodzi jedynie o to, żeby katolików przekonać do zrobienia kolejnego kroku,czyli konwersji na islam: oto prawdziwa, pierwotna wizja świata chrześcijańskiego w oczach muzułmanów.
Jestem tutaj