Życie to kalka, powiedziała stara baba, która nie potrafiła wymówić “w”.
O “Mojej walce” Karla Ovego Knausgårda było i nadal jest tak głośno, że nie sposób obok tej książki przejść obojętnie. W Norwegii nie dość, że sprzedano sześćset tysięcy egzemplarzy pierwszej księgi, to zakazano dyskusji o tej książce w miejscach publicznych, taką popularnością się cieszy. Choć tak naprawdę takie wzmianki o literaturze tylko mnie zniechęcają do przeczytania jakiegoś dzieła, z “Moją walką” było odwrotnie. Książka chodziła już za mną jakiś czas, ale dopiero kiedy przeczytałam o tym, jak przyjęła się w rodzinnym kraju autora, zapragnęłam ją przeczytać. Koniecznie. Natychmiast. Od razu kupiłam wszystkie trzy dostępne w polskim przekładzie tomy i zasiadłam do czytania.
Dla serca życie jest proste: serce bije, dpóki może.
Chyba każdy, kto przynajmniej raz w ręku miał “Moją walkę” – czy to przeglądając ją w sklepie, czy zatapiając się w świecie Knausgårda – zna to zdanie – pierwsze zdanie powieści i następujący po nim opis śmierci, rozkładających się zwłok, idei i sensu pogrzebu, związanych z tym przesądów, a także strachu przed końcem życia i jego nieuchronności. Knausgård już na samym początku pokazuje wagę powieści. Jest zupełnie tak, jakby otwarł nam drzwi, nie dając chwili by do nich zapukać, wpuścił nas do środka i nawet nie pozwoliwszy zdjąć płaszcza od razu przeszedł do rzeczy, powiedział prosto z mostu o co mu chodzi, o czym będziemy rozmawiać. Po wstrząsającym, bardzo ambitnym i interesujących fragmencie o śmierci Knausgård przechodzi do opowiadania o swoim życiu. Wspomnienia z dzieciństwa, z nastoletnich lat i z tych już zupełnie dorosłych przeplatają się ze sobą, a więc nie ma tu żadnej chronologii. Można zaryzykować stwierdzenie, że Knausgård mówi to, co mu ślina na język przyniesie, pisze akurat o tym, co ma w głowie, ale trzeba przyznać, że pomiędzy poszczególnymi etapami przechodzi bardzo płynnie.
Najważniejszą postacią w życiu autora jest ojciec. Wszystko, o czym pisze, dotyka właśnie jego – jego zachowania, wypowiedzi, nieprzeniknionej twarzy, aż w końcu śmierci. Surowego ojca, świetnego nauczyciela, dla którego sprawą nadrzędną zdawał się być porządek – wszystko i wszyscy mają swoją hierarchię, w domu panują określone zasady i reguły, których należy przestrzegać, których pod żadnym pozorem nie wolno łamać, wszystkie wypowiedziane słowa muszą być przemyślane i mieć jakiś sens. Zimnego ojca, świetnie funkcjonującego nauczyciela, człowieka – zagadkę, którego nie sposób było przejrzeć, który w wieku czterdziestu lat nagle porzucił żonę, zupełnie zmienił swój styl życia i zaczął pić. O ile jednak dzieciństwo i młodość Karla Ovego u boku ojca było ciężkie, tak chwile, w których uwolnił się od niego okazały się być po stokroć gorsze. Jako dziecko dokładnie ważył słowa, zanim zwrócił się do ojca – nie mógł po prostu przyjść do niego i powiedzieć “hej tato, idę poczytać”, bo to prowokowało by pytanie: “dlaczego mi o tym mówisz?”, nie mógł, jak zwykłe dziecko powiedzieć o czymś, co go fascynuje, bo spotkałoby się to albo z całkowitą obojętnością i odrzuceniem, albo szyderczym śmiechem. Kiedy stawał się starszy stało się mu to już obojętne, a jednak nie tak bardzo, jakim obojętnym był on dla swojego ojca. Mimo to całe życie Karla Ovego to próba zwrócenia na siebie uwagi ojca, próba zaistnienia w jego oczach, zaimponowania mu, pokazania, że jest lepszym… całe jego życie to próba zmierzenia się z sobą i z ojcem.
Uczucia są jak woda, zawsze dopasowują się do otoczenia. Nawet największa żałoba nie pozostawia śladów; kiedy przytłacza i trwa długo, to nie dlatego, że uczucia krzepną, bo to jest niemożliwe, one po prostu nieruchomieją, tak jak nieruchoma jest woda w leśnym jeziorku.
Śmierć ojca nie skłoniła Knausgårda do refleksji, a po prostu wyciągnęła na wierzch wszystkie jego uczucia. Ten skryty w sobie mężczyzna, nie potrafiący powiedzieć o tym, co czuje bądź myśli, nagle zaczął pisać o swoim ojcu, o swoim życiu, o swojej walce i, o dziwo, udało mu się to doskonale.
Na początku mówi o zupełnej pustce, o nicości, która gości w jego sercu, później nie potrafi powstrzymać płaczu.
Miałem w głowie tylko jedną myśl, a mianowicie, że nie jestem w stanie myśleć o tym, o czym powinienem. Że nie czuję tego, co powinienem. Tata nie żyje, tłumaczyłem sobie. To wielkie i ważne wydarzenie, powinno mnie całkowicie wypełnić, ale tak nie jest, bo stoję tu i patrzę na czajnik, zirytowany tym, że woda jeszcze się nie gotuje.
Śmierć ojca jest dla niego zaskoczeniem, pewnego rodzaju bólem, ale też ulgą. Karl Ove sam wielokrotnie powtarza, że nie potrafi odnieść się do niej w jeden, prosty sposób, bo jego relacje z ojcem były o wiele bardziej skomplikowane niż z jego bratem, Yngvem.
Poczucie udziału w wielkiej historii zniknęło. Nie byliśmy dwoma synami, byliśmy Yngvem i Karlem Ovem, nie jechaliśmy do domu, tylko do Kristiansand, nie ojca mieliśmy pochować, tylko tatę.
Pierwsze strony “Mojej walki” odebrałam zupełnie normalnie. Opis sylwestra przypominał mi popijawy Theo i Borysa ze “Szczygła”, ale nie mogłam powiedzieć, że jestem zachwycona, że absolutnie przepadłam i świata nie widzę poza tą powieścią. Dopiero kiedy doszłam do opisu śmierci ojca Knausgårda, do tej wymownej pustki, którą czuł w sobie autor, do tej nicości i tego wylewu uczuć, tak naprawdę uznałam Pierwszą księgę za arcydzieło.
“Moja walka” z pewnością zawiera w sobie elementy autokreacji, gdyż poznajemy punkt widzenia tylko i wyłącznie jednej strony. Zdarzenia, które na kartach powieści przywołuje Karl Ove są otulone jego uczuciami i często posiadają w sobie elementy fikcji. A jednak Knausgård jest prawdziwy. Pokazuje swoje uczucia, emocje, ciemniejsze strony, nie zataja, zdawałoby się, niczego. Wprost mówi o tym, jak nie liczy się ze zdaniem swojej ciężarnej żony, i choć ta, błaga go, by został, on w środku nocy wychodzi się przejść. Opisuje, jaką satysfakcję czasem dawał mu płacz dziecka, jak bardzo wzruszał się symbolami zawartymi w obrazie, a jak bardzo nie mógł wywołać podobnej reakcji patrząc na córkę. Nie boi się napisać o tym, że choć dzieci swoje kocha, to nie stanowią one dla niego sensu życia. Pokazuje, że nie każdy jest idealny, wszyscy mamy swoje za uszami i tak naprawdę nie ma sensu tego wygładzać, nie ma sensu niczego ukrywać, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi. Słabymi i cierpiącymi ludźmi. Toczy swoją walkę sam ze sobą, ze swoim ojcem, ze swoimi uczuciami, a jest to przecież walka ciężka, może nie skazuje go z góry na porażkę, ale z pewnością wiele razy wywraca na ziemię i wtrąca z ręki broń.
Jesteśmy małżeństwem, mężem i żoną, moja żona stoi przed domem i macha mi na pożegnanie, tak pomyślałem i uśmiechnąłem się. Bo skąd się wziął nieprawdziwy blask tego obrazu? Z tego, że bardziej bawiliśmy się w małżeństwo, niż naprawdę nim byliśmy?
Chociaż ja skupiłam się w swojej recenzji na postaci ojca, bo jest ona bardziej wymowna (bo w ogóle jest), Karl Ove nie raz mówi też o swojej wiecznie nieobecnej matce, o niedostępnym starszym bracie, o przyjaciołach, do których nie pasuje, o swojej potrzebie dopasowania się, a jednocześnie bycia “kimś”, nie tylko Karlem Ovem Knausgårdem. Wszystkie te opisy są tak fascynująco wzruszające, że naprawdę ma się wrażenie, jakby czytało się wyznanie przyjaciela, nie zupełnie obcego nam człowieka. Knausgård być może ma w sobie coś z gawędziarza, choć niejednokrotnie widać, jak ciężko przychodzi mu mówienie o pewnych sprawach. Ukazuje nam siebie całego, siebie nagiego – pozwala odkryć, że za tymi zaciśniętymi ustami skrywa się całkiem wrażliwy mężczyzna, który nie potrafi pogodzić się ze swoją przeszłością, nie potrafi opanować swoich uczuć.
“Moja walka” jest książką nie dla każdego, dlatego nie będę Wam jej polecać. Jeżeli jesteście ciekawi, to zarezerwujcie sobie najbliższe wolne wieczory i poświęćcie czas Karlowi Ovemu. Zdaję sobie jednak sprawę, że blisko dwieście stron opisywania zapaskudzonego przez ojca mieszkania, procesu sprzątania go, rozmowy z babcią, uczuć, a raczej ich braku co do śmierci ojca nie każdemu może się spodobać. Dla wielu “Moja walka” może okazać się po prostu rzeczą nudną, dla mnie okazała się genialna, bo brakowało mi tej prawdziwości, normalnego, słabego, podatnego na cierpienie człowieka, tej krzywdy i bólu, szczerego smutku i głębokiej tęsknoty w literaturze. Knausgård udowadnia, że aby tworzyć wielką literaturę wcale nie potrzeba wyjątkowych bohaterów, nie pięknego języka, nie miejsca akcji jak z bajki. Wystarczy samo życie.
Bo człowiek jest jedynie formą wśród innych form, a których nieustannie wyraża się świat, nie tylko żywych, lecz również martwych, zapisanych na piasku, kamieniu, wodzie. A śmierć, którą zawsze uważałem za najważniejszą wielkość w życiu, mroczną i pociągającą nie była już niczym więcej, niż jest pęknięta rura, z której kapie woda, gałąź łamiąca się na wietrze czy kurtka, która ześlizguje się z wieszaka i spada na podłogę.
Jestem tutaj