Miedzianka, Miedziana Góra, czy jak kto woli – Kupferberg – położone w województwie dolnośląskim, niedaleko Jeleniej Góry miasteczko. Niegdyś tętniące życiem, słynące z wysokiej jakości browaru i przemysłu kopalnianego. Dziś kupa gruzu, sterta ruin i wszędzie rosnące chaszcze, uniemożliwiające dokładniejszą eksplorację terenu. Miasto, którego już nie ma, miasto widmo, po którego historii jedynym śladem jest silne promieniowanie w wybranych miejscach.
Jak to się stało, że Miedzianka tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, po 450 latach trwania zniknęła?
Na to pytanie odpowiada nam Filip Springer – polski reporter i fotograf, dla którego Miedzianka okazała się na tyle fascynującym miejscem, że chociaż na chwilę postanowił przywrócić ją do życia. Na nowo odtwarza historię, która zatrzymała się kilkadziesiąt lat temu. Zaczyna od samego początku, od Johannesa Kaufmanna, który w swoich kronikach po raz pierwszy wspomina o późniejszej Miedziance, bo na początku nazywano ją Miedzianą Górą, ale z niemiecka – czyli Kupferberg. Snuje swoją historię wokół wydobywania srebra i późniejszych inwestycji w wydobycie miedzi, które zwróci się z nawiązką, pozwalając miastu rozkwitnąć i rozrosnąć się. Opisuje okresy zastoju, upadku górnictwa i ponownego eksploatowania kolejnego surowca – tym razem kobaltu. Łącząc przekaz dokumentalny z pięknym literackim językiem Springer opowiada o krainie, która złotem płynęła – i to dosłownie, bowiem słynęła z produkcji browaru – a po której po wojnie nie pozostał ani ślad. Jednak na samą Miedziankę składa się wiele czynników, dlatego historia opowiedziana przez Springera jest również historią niemieckich mieszkańców – dbających o swoją kulturę tak samo, jak o porządek, cichych i dobrych. To historie kolejnych wojen, które stopniowo wyniszczają Miedziankę, która po ich zakończeniu zawsze potrzebuje czasu, aby podźwignąć się na nogi. To historia polskich polskich osadników i rosnącej nienawiści i chęci zemsty na narodzie niemieckim. To historia wydobywania uranu, którego złoża w całości odesłano do Związku Radzieckiego w czasie wyścigu zbrojeń. To w końcu pojawiające się coraz większe szkody górnicze, tajemnicze zniknięcia budynków i w końcu całkowite zniknięcie Miedzianki. Ale to też historie ludzi, dla których wspomnienia Miedzianki bywają na tyle bolesne, że nie mają siły, by jeszcze kiedyś zobaczyć miejsce, które niegdyś było ich domem.
Springer snuje opowieść o tym miejscu w sposób magiczny. Z poważnego reportażu, o ważkim temacie czyni niemalże powieść. W wyobraźni prowadzi nas do miejsc nikomu już niedostępnych, w rozmowach ze świadkami zniknięcia Miedzianki przytacza nam bezcenne fakty i opinie na temat Miedzianki. Czytając, miałam wrażenie, że to wszystko to baśń, której zakończenie niestety smuci – a nie polska, szara rzeczywistość. To owszem, opowieść o tym, jakie są konsekwencje bezmyślnych, ale dalekosiężnych komunistycznych idei, bezmyślnego wykorzystywania dóbr natury i absolutnego mijania się z rzeczywistością i konsekwencjami, jakie ona za sobą pociąga. Ale to przede wszystkim bardzo dobry reportaż, który pochłania czytelnika tak, jak niegdyś ziemie Miedzianki pochłaniały poszczególne budynki.
Pewnego dnia konie ciągnące pług po polu pana Franzkiego zapadają się w ziemi po piersi i wydają z siebie tak przerażający kwik, że ci, którzy są akurat w pobliżu, rzucają swoją robotę i wybiegają na pole z pobladłymi twarzami. Tylko niektórzy mają odwagę ruszyć z pomocą i ratować zwierzęta, inni patrzą z daleka na wystające z ziemi końskie łby i niezwykłe, lejkowate zapadlisko wokół nich.
Jestem tutaj