Chociaż broniłam się przed jesienią rękami i nogami, odpędzałam ją niczym natrętnego komara wieczorami, nadszedł ten moment, kiedy pokonana muszę schylić głowę i pokornie zgodzić się na jej nadejście. Kochani, lato się skończyło, jest już jesień: czas suchych liści, palonych wieczorami świec, wrzosów na parapetach, grubych, klasycznych opowieści i nieco cieplejszych ubrań. Czas zaopatrzyć się w spory zapas grubych swetrów, nieprzemakalnych butów, parasolek, szalików i tabliczek czekolady. Już nie będziemy czytać wieczorem na werandzie, ale w łóżku pod kocykiem z ciepłą herbatką. Na początku naiwnie nie chciałam do tego dopuścić, ale ostatecznie, myśląc o tym bardziej intensywnie, uznałam, że wcale nie taka ta jesień straszna, jak ją malują. Lato to moja najbardziej ulubiona z pór roku, jednak każdą za coś cenię. Również i jesień za tą melancholię i nostalgię, którą niesie ze sobą.
Jestem tutaj