Ptaki od dawna mnie fascynują. Odkąd pamiętam w domu, w klatce, trzymaliśmy jedną albo dwie papużki. Jakoś tak się złożyło, że później bez ćwierkającego towarzysza nie wyobrażałam sobie domu. Teraz też mam w niebieskiej klatce moją Niebieską Papużkę, obrażoną na mnie od kiedy tylko pamiętam, wredną i złośliwą, chichoczącą z moich błędów, hałaśliwą i głośną, grubą i niezdarną, ale przy tym wszystkim jakoś dziko fascynującą. Z tej fascynacji (a częściowo również i z mody na takie książki) wzięło się zainteresowanie tematyką świata fauny i flory. Ptaki już poznawałam w dwóch książkach – „W rzeczy o ptakach” i w „Geniuszu ptaków”, które w pewien sposób się uzupełniały. I choć mogłabym powiedzieć, że wiem już wystarczająco dużo i nasyciłam swoją rządzę wiedzy, że odczuwam wręcz przesyt, to jeszcze nie powiedziałam sobie „STOP”. Odkąd tylko dowiedziałam się, że nakładem wydawnictwa Marginesy ma się ukazać „Ptakologia” Sy Montgomery, z każdym miesiącem wyczekiwałam jakiejkolwiek nowinki, wieści o tej książce. Warto było, bo „Ptakologia” jest jeszcze bardziej inna, niż „Geniusz (…)” i „Rzecz (…)”, a zarazem bardzo dobra.
Jestem tutaj