Ile piękna i gracji mieści się w jednej dedykacji?

Każdy z nas swoją przygodę z literaturą zaczął w innym wieku. Niektórzy zaczęli czytać nałogowo już jako dzieci, zachęceni do tego przez starsze rodzeństwo, rodziców, dziadków czy nauczycieli. Inni poznali magię książek kiedy dorastali, uciekając tym samym od rzeczywistości. Ale są też wśród nas ci, którzy zaczęli czytać bardzo niedawno, mając czterdzieści, sześćdziesiąt czy nawet osiemdziesiąt lat. Nie ważne w jakim wieku sięgnęliśmy po książkę, ważne co ona wniosła w nasze życie, jak je zmieniła, polepszyła czy pogorszyła – bo i takie przypadki się zdarzają. Książki potrafią naprawić nasze życie, nakierować je na właściwy tor, wzbogacić, urozmaicić. Potrafią też nas zawieźć, rozczarować, zgubić. Jedno jest jednak pewne – literatura to niewątpliwie przygoda. Otwierając książkę poznajemy inny świat, przewracając kartkę zagłębiamy się w nim, czytając ostatnie zdanie, aż w końcu zamykając książkę kończymy jakąś historię i albo pozwalamy się jej rozgościć w naszym sercu, zostać w nim na zawsze, albo próbujemy jak najszybciej o niej zapomnieć, wylizać rany przez nią stworzone. Ale sama książka, która składa się z twardej czy miękkiej okładki, kilkuset stron zapełnionych słowami, a czasem, jeżeli wydawnictwo nie jest skąpe, zakładki, to nie wszystko. Bo równym krokiem z literaturą idzie człowiek. I to jego historia, jego uczucia zapisują się na kartach powieści. Bo często jest tak, że to nie człowiek posiada książkę, a książka człowieka.


Pogięte rogi, tłuste ślady po jedzeniu, przedarte kartki, wymięta okładka nie są nam obce. Może i o swoje książki dbamy jak o własne dzieci, ale czy możemy nad nimi czuwać, kiedy je komuś pożyczamy? Wielu czytelników drży z obawy, że jego nowy, kosztujący majątek, niezniszczony egzemplarz jakieś powieści wróci pozbawiony tego, co we właścicielu budziło dumę. Okazuje się jednak, że nie taki diabeł straszny, jak go piszą. Każdy zagięty róg, każda przerwana kartka, porysowana strona jest śladem ludzkiej obecności. Książka oddycha, żyje. Ludzki dotyk jest jej powietrzem, a ślady obecności czytelnika są jej szczęściem, wspomnieniem.
Ale istnieje jeszcze jedna rzecz poza zagiętymi rogami, okruszkami i przedartymi kartkami, która najbardziej przypomina o ludzkiej obecności. Pewnie już wiecie o co mi chodzi. Tak jest! Dedykacje! Któż z nas nie marzy o posiadaniu książek podpisanych przez autorów? Ja posiadam jedną – Tomasz Kowalczyk, prosząc mnie o zrecenzowanie jego „Maszynopisu z Kawonu” wysłał mi egzemplarz swojej powieści. Oczywiście z dedykacją, jak prosiłam. Podpisał jednak „Justynie” (książka wysyłana była na adres mojej siostry), z czego nie ucieszyłam się tak bardzo, jak myślałam, że będę się cieszyć. Było to jednak z datą pierwszego kwietnia, a wiadomo, że tego dnia wszystko może się zdarzyć
Ale nie o tym tutaj mowa. Obok dedykacji autorskich dla nas, najpiękniejsze są te od osoby, która książkę nam daje. „Na pamiątkę” od koleżanki z klasy, od brata, od rodziców, „kochanej/ kochanemu od dziadków”, ale też „ z wyrazami wdzięczności”, „z miłością” czy nawet „w dowód wszystkiego, co jej powiedziałem” – bo właśnie z taką dedykacją spotkałam się ja. O nie, nie była ona skierowana do mnie (ale może jeszcze kiedyś się doczekam). Dedykacja była dla pewnej kobiety – Haliny – od jakiegoś mężczyzny, jak się domyślam. Mógł to być brat, ojciec, dziadek, nauczyciel czy kochanek. Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że był to mężczyzna bliski Halinie, który darzył ją ogromnym uczuciem, być może nawet miłością. Dziwnie się czułam, trochę jak szpieg, czytając tę jego grę. Bo trzeba też powiedzieć, że i książka była nie byle jaka. Historię romansów Emmy Bovary zna chyba każdy. Emma najpierw szalejąc za Karolem, w końcu nudzi się nim, obrzydza ją, poszukuje szczęścia w ramionach innych mężczyzn – Rudolfa i Leona. Emma daje porwać się falom miłości, która męczy jej mężczyzn. Z powodu historii Flauberta słowa zapisane przez tajemniczego mężczyznę też nie mogły być byle jakie. Rozpoczęło się całkiem niewinnie:

„Na pamiątkę pobytu nad morzem i w dowód wszystkiego co jej powiedziałem”

1

Tajemniczy mężczyzna oczywiście się podpisał. Ja, pomimo wszelkich starań, nie byłam w stanie rozszyfrować jego podpisu. Ale kto wie, może komuś z Was się to uda?
Jednak dedykacja na pierwszej stronie to nie wszystko. Gdzieniegdzie tym samym czerwonym długopisem podkreślone były poszczególne zdania dotyczące Emmy, którym od czasu do czasu towarzyszyły komentarze takie jak: „Przypomina Ci to coś”, „Jakieś sugestie?”, „Zwróć uwagę”. Czasem same strzałki czy wykrzykniki wskazywały wybrane fragmenty. Ale bywało też tak, że kilkadziesiąt stron było zupełnie pustych. Wtedy z wytęsknieniem czekałam kolejnego komentarza mężczyzny, poznania ich historii. Wracałam do jego komentarzy, czytałam je po kilka razy, sprawdzając, czy abym na pewno niczego nie przegapiła, czy może dowiem się czegoś więcej. Historia ta, być może historia ich miłości, być może przyjaźni, zdrady, zazdrości, albo nauki pozostała jednak niewyjaśniona. Z rozczarowaniem odkryłam, że ostatnia strona jest pusta – nie było na niej śladu czerwonego długopisu.
I chociaż większość osób z mojej klasy („Pani Bovary” była naszą lekturą) była zawiedziona Flaubertem, a śmiechy i chichy wywoływało jego słynne zdanie „Pani Bovary to ja”, ja wspominam ją zawsze z uśmiechem na ustach. Bo nie dość, że podobała mi się historia Emmy, to podobała mi się jeszcze historia Haliny wokół której mogłam snuć refleksje i domysły. Do dzisiaj zastanawiam się w jaki sposób książka ta trafiła do szkolnej biblioteki? Czy to Halina była tą, która ją oddała? Może kiedyś ją zgubiła na którymś z naszych „powstańczych” korytarzy? A może powieść Flauberta przebyła pół Polski by później oddawać się czytelnikom, wzbudzać w nich zaciekawienie, wzruszenie, a może i złość – bo niektórzy przecież nie lubią, jak się pisze po książkach.
Ale najpiękniejsze w tej dedykacji nie jest to, że świadczy ona o uczuciu dwójki osób, pokazuje ich relacje. To literatura posłużyła owemu mężczyźnie jako narzędzie do przekazania swoich myśli. Literatura mu pomogła, była pewnego rodzaju „łącznikiem”, „nośnikiem” myśli. Jego dedykacja jest dla nas zapiskiem utraconego czasu. Bo dziś, w dobie Internetu, Facebooka, smsów nie przychodzi nam na myśl, aby zrobić coś podobnego. Niewielu jest mężczyzn, którzy dokładnie czytali by jakieś wybitne dzieło po to tylko, aby poruszyć nim serce kobiety. Dziś mało kto czyta książki. Wystarczy przeczytać kilka komentarzy na stronie, na ten przykład Biedronki, która oferuje książki w cenie pięciu złotych. „Czytanie jest przestarzałe”, „Pięć złotych nie warte jest tych bzdur”, „Zobaczcie sobie lepiej film”, „Wolę e-booki”. I właśnie dlatego zawsze będę przeciwko e-bookom. Bo na ekranie nie zapiszesz swoich myśli, nie dasz ich komuś. Co najwyżej skopiujesz i wyślesz na Facebooku, dasz lajka, wstawisz komentarz i emotikona.  A w ’83 w Gąskach koło Latarni książka ta była dotykana. Być może wylano nad nią wiele łez, być może wściekano się nad nią, cierpiało, albo uśmiechało. Ona żyła – być może żyła bardziej niż człowiek.
Ale z pewnością musiała znaczyć bardzo wiele dla tej dwójki ludzi.

 

Z pozdrowieniami,
Kasia

Share: