Szczepan Twardoch “Morfina” – Bohater czy śmieć? Polak czy Niemiec?

W wywiadzie z “Xięgarnią” Szczepan Twardoch powiedział, że często bywa tak, że on książek nie pisze, jego książki same się piszą. To nie on kreuje bohaterów, a jego bohaterowie sami się tworzą dzięki czemu mają odpowiednie cechy charakteru. Słuchając wywiadów, z pewnością dowiemy się wielu fantastycznych rzeczy, Twardoch pokaże nam swój punkt widzenia z niezwykle ciekawej strony, wytłumaczy pewne zagadnienia, ale czy rzeczywiście zaspokoi wszystkie nasze pytania na temat książki? Pewnie Was nie zdziwię – nie.

Akcja “Morfiny” dzieje się jesienią 1939 roku. Zgwałcona – jak wielokrotnie przeczytamy w książce – Warszawa jest miastem w którym żyje, funkcjonuje główny bohater. Jest wojna, ale nie przeczytamy tutaj o bohaterskich czynach Polaków, o walce z Niemcami, o okupacji, sprawie żydowskiej czy nawet klęsce, tragedii narodu polskiego. “Morfina” to powieść historyczna, sensacyjna, ale też psychologiczna. Historyczna, bo Twardoch doskonale oddaje nam klimat okupowanej stolicy – co ciekawe, pisarz w jednym z wywiadów wspomniał, że szybciej odnalazłby się w Warszawie z roku ’39, niż tej współczesnej – tak dużo czasu spędził nad studiowaniem położenia ulic, lokali, miejsc, że raczej by się w niej nie zgubił, jak czyni to dziś. Sensacyjna, gdyż śledzimy losy Konstantego, podążamy śladem zdarzeń, w które został uwikłany. Psychologiczna, która jest sercem tej opowieści, a której to zaś trzonem jest postać Konstantego.
“Morfina” jest to powieść wymagająca. Chociaż napisana prostym językiem, historia wcale nie jest banalna. Kiedy pytałam znajomych o ich wrażenia padały takie słowa jak “mocne”, “odważne”, “prawdziwe”. I myślę, że są to najlepsze określenia, które podsumowują “Morfinę”, a i idealnie idą w parze z postacią głównego bohatera – Konstantego Willemanna.
Konstanty to bon vivant, cynik, morfinista, miłośnik kobiecego piękna, który lubi udowadniać kobietom swoją siłę. Konstanty to utalentowany rysownik, przystojny mężczyzna, niewierny mąż, zły ojciec. Konstanty to Niemiec. Konstanty to Polak. Nie wiem w jakiej kolejności powinnam to napisać – czy bardziej jest Konstanty Polakiem, czy bardziej jest Niemcem?

Konstanty to postaćmorfina niesamowicie trudna, kontrowersyjna, dość absurdalna, ale świetnie wykreowana, nie byle jaka, prawdziwa. Konstantego polubiłam i towarzyszy mi on niemal każdego dnia – właśnie dlatego, że jest tak niesamowicie ludzki. Jestem jednocześnie świadoma, że wszystko to było celowym zabiegiem – Twardoch stworzył antybohatera, człowieka rozdartego, słabego, którego ogranicza świat, który musi się światu podporządkować. Konstanty wbrew sobie staje się Polakiem, aby później wbrew siebie odzyskiwać część swojej niemieckości – bo to nie on o tym decydował, a, najpierw matka, która jako młoda Ślązaczka wybrała dla siebie narodowość polską po to, aby trzydzieści lat później znów stać się Niemką, później władze tajnej organizacji, które widziały w Willemannie szansę, mały klucz do pokonania Niemców. Wbrew sobie pomaga przyjacielowi, wraca do domu, opiekuje się synem, idzie do prostytutki. Konstanty nie chce być ani Niemcem, ani Polakiem, ani ojcem, ani kobieciarzem, ani bohaterem, ani zdrajcą. Gardzi krwią żołnierzy, gardzi okupacją niemiecką. Długo nie potrafi się zdecydować jakie uczucia żywi do żony patriotki, jakie do swojej kochanki.W czasie, w którym mógłby wybrać dla siebie jedną z dwóch dróg – polską albo niemiecką – on nie dokonuje wyboru. Zdaje się być nikim, pustym ciałem. Konstanty pragnie jedynie buteleczki morfiny, którego zatopi go całego w słodkim niebycie, pozwoli zapomnieć, odpłynąć.

“I nie śpię do rana. Zamiast snu: pytania. Kto ja jestem? Po co jestem? A może raczej, przede wszystkim: dlaczego jestem łajdak, świnia, zero moralne, podlec. Mógłbym być, kim chcę, mam wszystko, aby być wielkim, wytresowano mnie do wielkości, mógłbym być wielkim w połowie Europy, w Berlinie i Warszawie, dano mi szanse, których mało komu dano aż tyle, a ja tylko piję, piłem w Cristalu albo w Gastronomii, piję, odurzam się i rysuję gołe facetki, a każda goła facetka, którą narysuję, jest moją zwyciężczynią, zwycięża mnie, pokonuje, każda naga facetka, którą narysuję, ma mnie w swym posiadaniu. Dlatego prawie już nie rysuję. Nie jestem artystą, trochę tylko sobie udawałem. Jestem nikim tym więcej, tym bardziej, im więcej mi dano, im więcej otrzymałem, tym większa podłość moja, łajdactwo moje, nędza moja i klęska moja. Ja, nieja, niktja.”

“Lubię morfinę, zmrożoną wódkę i szampana, kokainą nie pogardzę, lubię wykwintne jedzenie, lubię tańczyć w Adrii albo w Paradisie z kobietami, które poznaję wieczorem i żegnam rano. Lubiłem. Lubię pójść z nimi do łóżka, ale bardziej lubię to, że mi ulegają, bardziej zależy mi na tym, aby mię uwielbiały, niż na samym ich ciele. Ciała mnie nużą. Nie nuży minie ciało Heli. Nie nużyło. Dalej nie nuży. Pragnę Heli. Nie kocham jej. Kocham ją. Kochałem. Nie. Nie wiem. Jestem Konstanty Willemann i jestem dobrym synem mojej matki. Nie jestem. Jestem Konstanty Willemann i przyjąłem miłość mojego ojca wiedząc, gdzie go zaprowadzi. Do przestrzelonej czaszki. Jestem Konstanty Willemann i nienawidzę mojej matki.”

Jest to bohater, który swobodnie przechodzi z roli do roli. Prosto z małżeńskiego łoża może pójść do Salome, swojej prostytutki, z Polaka może stać się Niemcem. Swoją umiejętność posługiwania się językiem niemieckim jak ojczystym (ale czyż nie jest to jego język ojczysty?) Konstanty wykorzystuje nie tylko na potrzeby tajnej organizacji. Konstanty jest Niemcem, kiedy sytuacja tego wymaga, kiedy tak jest lepiej. Bo chociaż Niemca nikt nie szanuje, Niemca boją się i Polacy i Żydzi. Niemcowi wszystko wolno – i pić, i tańczyć, i jeździć samochodem z innymi Niemcami i mieć wiele kobiet.
Konstantego poszukiwanie własnego “ja” stanowi centralny punkt powieści. Jak powiedziałam, bohater wchodzi w różne role, ale nie bez powodu. Będąc mężem, podporucznikiem, Polakiem czy Niemcem Konstanty próbuje odnaleźć swoją prawdziwą osobowość. Zdaje się, że wtedy czuje się lepiej – jest czymś zajęty, nie potrzebuje morfiny. Trwa to wszystko jednak chwilę, Konstanty męczy się, poddaje się, ulega – morfinie, kobietom, swojej niemieckości.
Jednak nie tylko rozterki głównego bohatera wprawiają nas w zachwyt. Szczepan Twardoch prowadzi nie byle jaką narrację, dzięki czemu lepiej możemy poznać uczucia Konstantego, jego myśli, skrajne emocje, obawy. Za Konstantym ktoś podąża, idzie jak cień, szepcze mu do ucha, chociaż on nie potrafi owego kogoś usłyszeć. Owa “szara przyjaciółka” jest zawsze obok niego, czasem tylko opuszcza go na krótkie chwile. Mówi do niego, opiekuje się nim, czuwa. Kiedy zapytano pisarza kim jest tajemniczy głos odpowiedział, że nie wie. To nam, czytelnikom pozostaje zdecydować czy jest to morfina, damskie wcielenie Willemanna, jego muza, czy może anioł stróż? Ja najczęściej wyobrażałam sobie ten cień podążający za Kostkiem jako jego anioła stróża – nic dziwnego zatem, że i zakończenie odebrałam dość smutno i pesymistycznie.
Konstanty nie zna swojej dziwki, swojej żony, synka, przyjaciela, co więcej, oni nie znają jego. Dlatego też Twardoch szokuje nas mocnym akcentem na sam koniec książki. Nie jest to jednak lektura, którą czytamy od deski do deski, aby odstawić ją na półkę po trzech, czterech dniach. “Morfinę” trzeba przeboleć i przemyśleć, bo “Morfina” nie znika. Historia Willemanna w nas pozostaje. Chyba już na zawsze.

“Jestem Konstanty Willeman i to nieważne, co lubię, a czego nie lubię. Ważne, że jestem.”

Brawo Twardoch!

Z pozdrowieniami,
Kasia

Share: