David Wagner “Przeszczepione życie” – przeszczepić nadzieję

Moja kontemplacyjna natura nie raz zmusiła mnie do zastanowienia się, jak to jest żyć z wyrokiem – mieć nadzieję na ratunek, ale też zdawać sobie sprawę, że w razie jakichkolwiek komplikacji życie uleciałoby ze mnie niczym jaskółka po deszczu. Co dalej? Czy czułabym jakikolwiek ból, czy może ulgę? Czy na co dzień wyczekiwałabym końca, czy potrafiłabym żyć tak, jakbym nigdy nie była chora? Próbowałabym coś naprawić, wykorzystać ostatnie dni swojego życia, czy raczej żyłabym swoim dotychczasowym życiem i wyczekiwała tego dnia?
To pytania, na które nie da się odpowiedzieć, dopóki samemu nie znajdzie się w takiej sytuacji – a i wtedy może być o to bardzo ciężko.

Wyobraźcie tylko sobie młodego mężczyznę, ojca kilkuletniej dziewczynki, który każdego dnia nieświadomie czeka na telefon ze szpitala. Żyje jak dotychczas – z wyrokiem, ale nieświadomie czeka, wciąż czeka. I w końcu ten telefon dzwoni, a głos w słuchawce mówi: „Mamy dla pana wątrobę”. On kiwa oniemiały głową, a kiedy kończy połączenie od razu esemesuje do znajomych. „Jadę do szpitala po nowe życie” – pisze – „życie”, a nie „wątrobę”, co w języku polskim nadaje zdaniu zupełnie inny sens, w języku niemieckim jest zaś tylko jedną literówką.


Już kiedy był dzieckiem wątroba W. wyglądała jak narząd alkoholika z kilkudziesięcioletnią praktyką. Ciągłe bóle i skurcze uniemożliwiały mu zabawę i normalne życie, ale z biegiem czasu okazało się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić – nawet do widma czającej się za rogiem śmierci… ale pozostawała jeszcze nadzieja, czyli przeszczep wątroby. Chociaż operacja dawała ogromne szanse na przeżycie i powrót do normalnego funkcjonowania, zawsze mogły wystąpić jakieś komplikacje, narząd mógł się nie przyjąć, czego efektem byłby zgon pacjenta… W. zmuszony był żyć normalnym życiem, ale wypełnionym strachem i wątpliwościami. Pojawienie się nowej wątroby wcale nie rozwiązuje wszystkich jego problemów – na pewien czas przysparza nowych przemyśleń, leku, ale i nowej dawki niezbędnej do utrzymania się przy życiu nadziei.

„Przeszczepione życie” to bardzo delikatna i wrażliwa opowieść, prowadzona w formie pamiętnika, o życiu ze śmiertelną chorobą. Główny bohater to everyman, z którym utożsamiać może się każdy z czytelników, a prowadzona w pierwszej osobie narracja w postaci krótkich zapisków i zebranych myśli z każdego dnia pozwala jeszcze bardziej „wejść w buty” chorego, potraktować jego emocje i myśli jako swoje.
To w rzeczywistości opis szpitalnej rzeczywistości; niekończących się dni, skąpych obiadków, lekarskich żartów, żalów pacjentów, (nie)upływającego czasu, wychudzonego ciała, świeżej, chociaż niepachnącej piżamy, wystających z żył rurek i spływającej krwi, zasmuconego spojrzenia zmęczonych oczu. Szpitalna sala staje się swoistym miejscem wspólnych, w którym każdy podziela tą samą dolę i oczekuje tego samego wsparcia.

To powieść o tyle bardziej bolesna i wrażliwsza, że oparta na osobistych przeżycia autora. Zapewne czekając na nową wątrobę David Wagner zadawał sobie te same pytania, co jego bohater; dla kogo żyję? Po co żyję? Czyją wątrobę będę nosił w sobie? Kto mnie kocha? Czy mam jeszcze siłę? Czy zdołam przeżyć?

Przejmująca, poruszająca, prawdziwa – myślę, że te trzy krótkie słowa idealnie nadają się na podsumowanie „Przeszczepionego życia”. Bo to nie książka do opowiadania o niej, to literatura, którą trzeba przeżyć.

Z pozdrowieniami,
Kasia

Share: