Karl Ove Knausgård “Lato” – Knausgård w odcinkach
Pisząc recenzję „Wiosny” Karla Ovego Knausgårda stwierdziłam, że cykl Czterech pór roku idzie w tak niespodziewanym kierunku, że być może okaże się, że „Lato” mnie zachwyci, chociaż przecież pierwsza część serii w ogóle na to nie wskazywała. „Jesienią” Knausgård ogromnie mnie rozczarował, „Zimą” za to rozczarowanie przeprosił, „Wiosną” rzucił na kolana i kazał błagać o przebaczenie za zwątpienie w jego prozę, natomiast „Latem” po raz kolejny zdystansował naszą znajomość – w końcu to zupełnie w jego stylu – i przywrócił ją na stosowne tory.
O ile „Jesień” i „Zima” były zbiorami krótkich form literackich, w których Knausgard opisywał to, co kojarzyło mu się z daną porą roku, wypełniało dni, zalegało w jego sercu, tak „Wiosna” traktowała przede wszystkim o jego codzienności, a narracja prowadzona była bardziej w stylu „Mojej walki” niż dwóch poprzednich części. „Lato” okazuje się połączyć wszystko w jedną całość, bo obok krótkich opowiadań znajdziemy też fragmenty Dziennika Knausgårda, pisane w roku ubiegłym.
„Lato”, jak poprzednie części jest zbiorem obrazów i doznań, jakie autor kojarzy z tą wyjątkową porą roku; książka jest więc wypełniona poziomkami i porzeczkami, nietoperzami i osami, kostkami lodu i krótkimi spodenkami, ale to część „dziennikowa” stanowi o jej sile.
Nie znajdziemy tutaj nic, do czego Knausgård by nas nie przyzwyczaił – to proza bardzo prosta, przewidywalna, momentami wręcz banalna, ale to właśnie te trzy cechy składają się na jej największy atut. Krótkie opowiadania charakterystyczne dla każdej z pór roku nie zachwycają mnie tak bardzo, jak epizody dnia codziennego, o których Knausgård pisze z rozbrajającą wręcz szczerością. W lustrze stawia nie tylko swoich bliskich, ale przede wszystkim siebie, wywlekając na wierzch wszystkie swoje wstydy.
Jeden ze szwedzkich krytyków porównał prozę Knausgårda – jak zresztą sam autor w książce wspomina – do bloga znudzonej mamuśki, która donosi o każdym szczególe, jaki wydarzył się w jej domu – od pierwszego słowa dziecka, poprzez obrażone miny córek, spalone kiełbaski na grillu aż małżeńskie kłótnie. Chociaż to porównanie dosyć obraźliwe, nie sposób znaleźć w nim trafności – Knausgård jest w „Lecie” do znudzenia szczery i do znudzenia prawdziwy. Ale w tym wszystkim i tak jakoś zachwyca.
I chociaż „Lato” nie jest tak dobre, jak „Wiosna”, chce się do niego wrócić, bo wśród kart słychać morza szum, czuć porzeczki, piasek na stopach i słychać brzęczące kostki lodu w niesionych do przyjaciół drinkach.
Kurczę, chyba zaraz pobiegnę do biblioteki po cały cykl!