Kornel Filipowicz “Moja kochana, dumna prowincja” – Filipowicz o prowincji
Chociaż Kornel Filipowicz uważany jest za jednego z najwybitniejszych, najbardziej utalentowanych prozaików w literaturze polskiej, przyznać trzeba, że jest dość zapomniany. Jego twórczość odsunęliśmy na bok, sięgając po inne, bardziej współczesne dzieła. Po wydaniu w 2016 roku jego epistolarnej korespondencji z Wisławą Szymborską, książki noszącej tytuł „Najlepiej w życiu ma Twój kot”, media sprowadziły go jedynie do miana „mężczyzny, którego kochała Szymborska”, ukrywając jego talent i wszystkie pisarskie zdolności, przyćmiewając Filipowicza osobą wielkiej poetki. A nie sposób nie wspomnieć, że zachwycał się nim między innymi Iwaszkiewicz, obdarowując go mianem „wirtuoza” i „pisarza najczystszego”. Zaś nikt inny, jak sam Pilch, jeden z najważniejszych twórców współczesnej literatury polskiej, okazuje się być jego uczniem – to Filipowicz go odkrył i pokierował w stronę prozy, nie poezji. Ale dosyć już o samym autorze, czas przejść do analizy dzieła.
Proza lepsza niż dzisiejsza?
Filipowicz jest obserwatorem tak czułym i tak wnikliwym, że trudno wychodzi się z jego opowiadań. Po tej podróży współczesna literatura może się wydać rozczarowująca – pisze Justyna Sobolewska na okładce „Mojej kochanej, dumnej prowincji”, zbioru opowiadań przez nią samą wybranego. Istotnie, język Filipowicza czaruje i zachwyca, historie przez niego opowiadane są niebanalne, wciągają czytelnika w wir zdarzeń i karzą być ze sobą do samego końca, zaprzeć z wrażenia dech i czekać tylko na kolejne spotkanie z tak dobrą prozą.
Rzadko sięgam po opowiadania, bo niezbyt mnie ta forma literacka cieszy. Czasem opowiadanie mi się dłuży, najczęściej jednak czuję pewien niedosyt. W mojej głowie zapętla się pytanie: I co dalej? Finisz mnie rozczarowuje, nic się nie wyjaśnia, nie wiem, jak potoczą się losy bohaterów. Podchodzę do opowiadań z ogromnym sceptycyzmem i wielkimi oczekiwaniami… Sami widzicie, napisać opowiadanie, to nie taka prosta sprawa. Trzeba umieć w tej garści, zaledwie, tekstu, zawrzeć cały świat. Zawrzeć uczucia, emocje, cichy płacz i donośny śmiech, niewypowiedziane słowa i wykrzyczane kłamstwa, ulotność chwil, poranne mgły, popołudniowe słońca i nocne deszcze. Ale to nie wszystko, bo przecież opowiadanie musi być prawdziwe; tam muszą być smaki i zapachy, odgłosy, szelesty, szepty, dźwięki. Opowiadanie niczym, poza objętością, nie może różnić się od dobrej prozy. Musi czytelnika wciągnąć, zachwycić, rozkochać, nasycić, usatysfakcjonować.
Spośród wybranych do „Mojej kochanej, dumnej prowincji”, tekstów zarówno krótszych, jak i dłuższych, nie wszystkie przypadły mi do gustu, lecz z ręką na sercu mogę przyznać, że każde miało w sobie choćby pierwiastek, który był zdolny mnie zachwycić.
Swojskość prowincji
Opowiadania Filipowicza dotykają różnych tematów – od tak ukochanej przez autora prowincji, jej mieszkańców, jej swojskości, jej roli jako cichego obserwatora ludzkiego życia, poprzez rodzinne, synowsko-ojcowskie relacje, aż po ciche świadectwa tragedii, wojenne wspomnienia, niezabliźnione rany. Są wśród nich, o dziwo, tematy wciąż aktualne – jak strach przed uchodźcami. W jednym z opowiadań (Gdy przychodzą we śnie) bohatera męczy sen, że po pomocy jednemu z emigrantów, w jego mieszkaniu znajdują się całe ich tłumy, łaknące, potrzebujące, wręcz żądające jego pomocy. Jest przez nich oblegany, osaczany, wkrótce sam zostaje włóczęgą we własnym domu. Filipowicz dotyka też swoim piórem tragedii, opowiadając o śmierci dziewczynki, zgwałconej i zamordowanej, świadkiem czego jest jedynie dwuletni chłopiec (Świadek, który nie umiał mówić). Przez wzgląd na wiek dziecka nikt nie bierze jego insynuacji na poważnie.
Jako więzień obozów koncentracyjnych nie mógł też zbyć milczeniem tematu wojny – pojawia się więc cicha trauma i okrucieństwo, bo na tak wielką tragedię nie potrzeba przecież głośnych słów.
„Moja kochana, dumna prowincja” to zbiór opowiadań niezwykle nastrojowych, klimatycznych, delikatnych, subtelnych, zachwycających formą i językiem. Filipowicza można by czytać wiele razy i nigdy by się nie znudził – jego proza to uczta, cieszenie się każdym słowem, zachwycanie drobnostkami. To opowiadania wciąż „świeże”, pomimo upływu czasu, lakonicznie, lekkie. Autor wielokrotnie puszcza do czytelnika oko, zabiera go w fantastyczną podróż, jednocześnie każąc podjąć zabawę i razem z nim „czuć” to opowiadanie.