Madeleine Thien “Nie mówcie, że nie mamy niczego” – zdeptane sonaty
W niejednej swojej recenzji wspominałam już, że cenię sobie dobrą literaturę chińską, szczególnie uwielbiając Mo Yana, chińskiego Noblistę z 2012 roku. W drugiej połowie 2017 roku ukazały się dwie fantastyczne powieści, traktujące o wydarzeniach społecznych i historycznych dawnych Chin – wznowienie „Dzikich łabędzi” Jung Chang i „Nie mówcie, że nie mamy niczego” Madeleine Thien. O ile jednak ta pierwsza jest bardziej „przyziemna”, bowiem poza sferą fabularną całkowicie skupia się na historii, tak opowieść kanadyjskiej pisarki otoczona jest dźwiękiem muzyki, starymi opowieściami, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistością, a granice pomiędzy prawdą, a snem, nie są już tak jasno wytyczone.
To mało wspomnieć, że to powieść, która znalazła się w finale Nagrody Bookera i zachwyciła samą Alice Munro.
Munro nie jest zresztą dla mnie aż takim autorytetem, bowiem chociaż doceniam je opowiadania, nie pozostawiły one we mnie głębszego śladu. A z nagrodami bywa różnie – czasem zachęcają do przeczytania książki, niekiedy zaś wręcz od niej odstraszają. Przejdźmy zatem do fabuły.
Próba poznania przeszłości
Marie, wówczas jeszcze nastolatka, mieszka z matką w Kanadzie, kiedy do ich drzwi puka obca dziewczyna. Początkowo nie potrafi się oswoić z przybyłą z Pekinu studentką, z czasem jednak obie stają się sobie bardzo bliskie – to właśnie dzięki niej Marie dowiaduje się nieznanych faktów o swojej rodzinie, których nie zdołałaby się dowiedzieć od swoich najbliższych; że ich ojcowie byli kiedyś sobie bardzo bliscy i studiowali w konserwatorium w Szanghaju. Wraz z nagromadzeniem nowych informacji w głowie Marie pojawiają się pytania: Dlaczego ojciec nigdy nie opowiedział jej o swojej przeszłości? Dlaczego w domu nigdy nie było fortepianu, skoro grał na nim mistrzowsko? Razem z nieznajomą wyrusza w swojej wyobraźni w podróż w stronę barwnych, aromatycznych Chin, otulonych muzyką i słowami coraz to liczniejszych opowieści. I jak to zwykle bywa na początku każdej podróży, Marie czerpie z niej pełnymi garściami – towarzyszy jej podniecenie, ekscytacja, pragnienie dogłębnego poznania Chin i bohaterów opowieści. Chce więcej i nie potrafi nad tym zapanować… W końcu przychodzi jednak taki moment, przez który Marie mimowolnie musi zwolnić. Bo historia ta, mimo iż ciekawa, okazuje się tragiczną. Wiele faktów musi połączyć sama, na wiele pytań nie znajduje odpowiedzi. Przyjaciółka nie opowiada jej też o tym, co przeżyła na placu Tiananmen. O tej masakrze nauczy ją historia.
Ojciec opuścił nas dwukrotnie w ciągu jednego roku. Po raz pierwszy, aby zakończyć swoje małżeństwo, i po raz drugi, gdy odebrał sobie życie.
Jak dalekich przyczyn sięga rodzinna tragedia? I kiedy w końcu po poplątanej i porozrywanej nitce uda się dojść do kłębka?
Historia o muzyce
„Nie mówcie, że nie mamy niczego” to fascynująca historia, otoczona kulturą, muzyką i sztuką w najczystszej, najznamienitszej postaci. Niczym rozległe sonaty Bacha, melancholijna i nostalgiczna, z malutką, niedominującą nutą radości. Nietuzinkowi bohaterowie, dramaty rodzinne, porywające, zakazane uczucia, a wszystko to dziejące się w tle brutalnej polityki przewodniczącego Mao.
Doskonale mi się ją czytało, chociaż potrzebowałam odrobinę czasu, by wciągnąć się w klimat powieści. Jeżeli więc szukacie czegoś, co pochłonie Was do reszty, zauroczy i zrani, sięgnijcie po powieść Madeleine Thien.