O pewnym antykwarycznym znalezisku

Ta opowieść zacznie się jak bajka, bo też magii jest w niej niemało. Usiądźcie więc wygodnie, z kubkiem parującej herbaty w jednej dłoni i maślanym ciastkiem w drugiej, i razem ze mną przenieście się w świat wyjątkowych książek, cudownych znalezisk, bezcennych, choć porzuconych przez innych, z których każda jest na wyciągnięcie ręki. Brzmi intrygująco? Zatem posłuchajcie…


Za górami, za lasami, za rzekami, za morzami… Pewnego bardzo upalnego dnia, tak upalnego, że żar lejący się z nieba piekł w skórę, a słodkie perfumy podsycone promieniami zwabiały owady wszelkiego gatunku, zawładnęło mną silne uczucie, chcące ten upał za wszelką cenę pokonać. Doskonale zdajecie sobie z tego sprawę, moi Mili Czytelnicy, co jest najlepszym narzędziem w walce przeciw takiemu skwarowi… Nie, nie lody. Lody szybko się topią i dają uczucie tylko chwilowego ukojenia. Tak, macie rację, tym razem trafiliście, to książka.
W zależności od gabarytów książki służą do różnych celów – te większe mogą osłaniać przed słońcem, te mniejsze zaś, używane jako wachlarz, sprawują się lepiej, niż najdroższe systemy klimatyzacyjne.
Zawładnęło mną więc to silne pragnienie kupna książki i mimowolnie, naprawdę wbrew woli mego umysłu, serce skierowało mnie ku ciasnemu antykwariatowi. Szłam więc, jak ta panienka od Rajskich z Hrabala, niosąc wraz ze sobą słodką woń, otoczona przez gromadę pszczół i motyli, w sukience w ogromne kwiaty. To był naprawdę piękny letni dzień.

Weszłam nieśmiało, a drzwi przeraźliwie zajęczały pod naporem moich dłoni. Za ladą siedział mężczyzna, w wieku, na oko, trzydziestu-paru lat. Wyglądał jak postać przeniesiona z powieści – z długą czarną brodą, okrągłymi okularami, piórem w ręku, zgarbiony, otoczony stosami ksiąg, które to w każdej chwili mogłyby się na niego zawalić i przygnieść go do podłogi swoim ciężarem. Zapewne byłaby to piękna śmierć, identyczna jak z „Papierowego domu”… Być może nawet to ubezpieczało go przed innym rodzajem zakończenia życia? W końcu co może być piękniejszego od ostatnich chwil spędzonych z książką? Nie zginął jednak ani wtedy, kiedy weszłam do jego ciasnej, pachnącej papierem i kurzem skrytym między kartami, kanciapy, ani nawet później, bowiem zdążyłam go jeszcze odwiedzić. Zerknął na mnie, ale nie narzucał się. Posłał mi delikatny uśmiech, po czym pozwolił rozkoszować się dotykaniem książek tak długo, aż sama poprosiłam go o pomoc.
– Czy ma Pan może „Dwadzieścia lat później” Dumas? – zapytałam głosem drżącym z podniecenia. Pragnęłam bowiem poznać dalsze losy “Trzech Muszkieterów”.
Mężczyzna wziął drabinę i ruszył do sąsiadującego z wejściem pokoju. Wspiął się na sam jej szczyt i wśród tych najwyższych półek zaczął szukać tego, o co go poprosiłam. W końcu zszedł, wnętrzem dłoni starł kurz z okładki, przekartkował, po czym pokazał mi. Jeszcze nigdy żadnym przedmiotem nie zachwyciłam się tak bardzo! Oto w rękach trzymałam książkę z pożółkłymi kartkami, kruszącą się podczas dotyku, będącą jednocześnie esencją wszystkich „książkowych” zapachów. Wy, Mole Książkowe, doskonale wiecie co zawiera się w pojęciu „książkowy zapach”, więc pozwólcie, że ominę te tłumaczenia.
Kiedy moje podekscytowanie opadło odrobinkę, wymówiłam na głos jeszcze jedno swoje pragnienie, więc zdziwiona swoją odwagą. W końcu ten mężczyzna wyglądał tak, jakby ten książkowy świat był jego Edenem i nie chciał, by ktokolwiek mu tam przeszkadzał.
– A jest może coś Myśliwskiego? – zapytałam.
Mężczyzna prawie podskoczył z podekscytowania.
– Myśliwski to mistrz – powiedział.
– O tak – przytaknęłam – Przeczytałam wszystkie jego książki.
– Naprawdę? – zapytał – To mamy ze sobą coś wspólnego – powiedział, po czym wyciągnął duże pudło z powieściami Mistrza.
Mistrzów, jak się domyślacie, jest wielu. Każdy z nas ma innego mistrza, którego kunsztowny styl uwodzi od pierwszych stron powieści. Staram się nie nadużywać tego słowa i póki co „Mistrzem” ośmieliłam się nazwać tylko dwóch pisarzy, wśród których to zaszczytne miejsce piastuje Myśliwski.
Mężczyzna poprawił na nosie okulary, po czym zaczął wyciągać z pudła książki.
– „Ostatnie rozdanie”, „Nagi sad”… – przeglądał – O! „Widnokrąg”. Moja ulubiona – powiedział.
– I moja.  Ile za „Widnokrąg”? – zapytałam, a serce z radości podskakiwało mi w piersi.
– Niech będzie dwadzieścia – stwierdził.
Natychmiast wzięłam „Widnokrąg” do rąk, książkę, która parę lat temu zawładnęła mną z ogromną mocą, i zaczęłam gładzić palcem jej grzbiet. Wygrzebałam z portmonetki pieniądze i dopiero kiedy opuściłam siwy od kurzu antykwariat zorientowałam się, że nie wystarczy mi już pieniędzy na tego wymarzonego truskawkowego loda, którego to pragnienie dopiero teraz, po zakupie książek, dało o sobie znać z silniejszą mocą.
– Trudno – zamruczałam.
Usiadłam na murku i zamierzałam, po wcześniejszym przeglądzie książek, zrobić z nich użytek – osłonić się przed słońcem. Jednakże coś podczas przeglądania ich przyciągnęło moją uwagę.
„Widnokrąg” był zadedykowany jakiemuś mężczyźnie… Tak, wiem. Bliscy sobie ludzie często wpisują się na książkach „ku pamięci”. Pomiędzy taką zwykłą dedykacją, a tą, która pojawiła się na mojej – o tak! W końcu mogłam to powiedzieć – książce, subtelna różnica była taka, że to Mistrz zadedykował ją swojemu przyjacielowi.

Kiedy zorientowałam się, że „Widnokrąg” sam Myśliwski zadedykował Franciszkowi Jakubczakowi „z przyjaźnią od czterdziestu lat” nie wiedziałam co myśleć. Powiedzieć, że brakło mi tchu, to nic nie powiedzieć. Byłam zachwycona? Nie, to mało. Zaskoczona? Też za mało. Te 20 zł było najlepiej wydanymi pieniędzmi w moim życiu. Nie mam pojęcia, jak ta książka, podpisana w Warszawie znalazła się w antykwariacie w Rybniku, ale obiecałam sobie, że odtąd będę jej strzec, jak skarbu.

W domu natychmiast rozpoczęłam poszukiwania na temat owego Franka Jakubczaka. Kim był? Myśliwski sugeruje w dedykacji, że wybitnym badaczem chłopskiej kultury, i to też był mój pierwszy trop. Google niewiele mówiło, natrafiłam na kilka publikacji – prawdopodobnie – krewnych Jakubczaka, sugerujących iż mężczyźni z jego rodziny brali udział w Powstaniu wielkopolskim. Gdzieś nawet wypisane były wszystkie imiona i nazwiska… Jednak co chwilę traciłam ślad, byłam już zmęczona. Postanowiłam spróbować w jeszcze jeden sposób… Na stronach bibliotek wyszukałam „Franciszek Jakubczak” i trafiłam na jego publikacje.
Faktycznie, Jakubczak z Myśliwskim byli ze sobą powiązani w ten sposób, że jeden był badaczem nurtu i kultury chłopskiej, drugi zaś pisał książki o polskiej wsi. Obaj mieli też w swoim życiu okres, w którym pracowali w wydawnictwie. Jakubczak współtworzył również Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa (TPP), które rozpoczęło swą działalność w 1969 roku. Pod koniec lat 80′ razem z dwoma innymi profesorami (Janem Szczepańskim i Bronisławem Gołębiowskim) Jakubczak utrzymywał TPP z własnych środków. Towarzystwo miało na celu zachowywanie pamiętników, a także tworzenie pierwszych konkursów na prace pamiętnikarskie i przechowywanie ich w archiwum. Była to idea piękna i wzniosła, stworzona przez intelektualistów, szybko jednak zniszczona przez innych. Kiedy TPP straciło swoje lokum i zostało usunięte z tego, które Jakubczak utrzymywał z przyjaciółmi, ich zbiory zostały zniszczone. Z 900 000, zachowało się jedynie kilka tysięcy…

Czy łączyło ich coś więcej? Te słowo – „z przyjaźnią od czterdziestu lat” – nie dawały mi spokoju. Myśliwski tą dedykacją sugerował mi, że Jakubczak nie był „jakimś tam” badaczem. Był przez autora szanowany, lubiany, a kto wie? Być może nawet bardzo się przyjaźnili? Potrafiłam sobie ich wyobrazić siedzących w ogrodzie, z herbatą i miską owoców, z notatkami i książkami, całkowicie pochłoniętych rozmową, zanurzonych w dziedzictwie chłopstwa polskiego… Być może to z Jakubczakiem Myśliwski dzielił się pomysłami na nową książkę? Zapraszał do do domu, przedstawiał swoje pomysły, dopytywał go o szczegóły?
Jeszcze tego samego wieczoru postanowiłam napisać do jednego z najwybitniejszych wykładowców, jakich spotkałam na uczelni. Podzieliłam się swoimi wrażeniami, ponieważ Profesor jeszcze mocniej niż ja, kochał książki. Był zachwycony, dodatkowo okazało się, że może od Wiesława Myśliwskiego, w sposób pośredni, dowiedzieć się, kim był dla niego Jakubczak.
Niestety kontakt wkrótce się urwał, a ja powoli zaczęłam odpuszczać. Marzę o tym, by zdobyć adres Mistrza i wysłać mu list, przedstawiający tę historię – historię wzbudzonego przez upał pragnienia literatury, małego, zakurzonego antykwariatu i wielkiego odkrycia, które z pewnością jest jednym z tych szczęść, które przydarzają się w życiu każdego z nas. Tymczasem pozwoliłam sobie tę dedykację traktować jako tajemnicę i dar… Kto wie, czy po poznaniu prawdy, historia nie straciłaby tego czaru i magii? Tymczasem mogę się pochwalić tym, że na swojej półce posiadam najcenniejszą książkę, o której jeszcze parę miesięcy temu, mogłabym tylko pomarzyć.

Drodzy Czytelnicy, dobrnęliśmy do końca tej historii, więc jak w każdej bajce, czas na morał. Pamiętajcie, książki to nie tylko słowa przelane na papier. Książki to nie tylko opowieści. To ludzie tworzą te historie i to oni w tym wszystkim są najbardziej fascynujący i tajemniczy.
Spójrzcie tylko na jedną z tych książek, które macie pod ręką i zastanówcie się: jak wiele osób przed Wami ją dotykało? Co przeżywali podczas czytania: czy się śmiali? Czy płakali? Zaznaczali na niej cytaty? Może przechodzili przez miłosne rozczarowanie? Albo wręcz przeciwnie: w czasie, kiedy ją czytali, zakochiwali się w kimś? A może… to sam autor miał w ręce Twój egzemplarz książki?
Marzenia są piękne, nie bójcie się marzyć.

Share: