Annie Proulx “Kroniki portowe” – budowanie życia na nowo

„Kroniki portowe” to jedna z tych książek, które warto czytać, gdy ma się doła. Niesamowicie ciepła opowieść, która choć nie tryska entuzjazmem zewsząd, potrafi podnieść na duchu.

Quoyle – bohater, którego ciężko od razu polubić

Quoyle jest bohaterem, którego nie łatwo od początku polubić – niezdarny grubas, któremu w życiu dosłownie nic nie wychodzi. Co więcej – niezwykle naiwny, wierzący w ideały, których w dzisiejszym świecie już nie ma, a przynajmniej nie w Ameryce. Ma złe stosunki z ojcem i braćmi, którzy zawsze uważali się za lepszych, a Quoyle’a traktowali jak bękarta, który do ich idealnej rodziny zdecydowanie nie pasował. Jest po uszy zakochany w kobiecie, która choć jest matką dwójki jego dzieci, zdecydowanie bardziej woli przebywać poza „domem” i korzystać z uroków życia i cielesności. Tak, jak w relacjach z innymi Quoyle nie za bardzo daje sobie radę, tak i w pracy. Ledwo wiąże koniec z końcem, pozwalając żonie balować, za resztę tego, co zostanie po opłaceniu rachunków i napełnieniu lodówki.

„Kroniki portowe” – świat, który się wali

Po kilkudziesięciu stronach książki, podczas których zdecydowanie ciężko jest nam się zżyć z bohaterem – trzeba jednak przyznać, że mamy w stosunku do niego jakieś uczucia: litość – staje on przed ogromnym wyzwaniem… Jak poskładać świat po katastrofie? Gdy całe jego życie się wali Quoyle musi podjąć decyzję, która zapisze się nie tylko w jego życiorysie, lecz przede wszystkim w życiu córeczek. Jak mężczyzna musi wziąć ciężar odpowiedzialności i ryzyka na swoje barki i zmienić wszystko, by uratować dwie maleńkie istoty i siebie. Z pomocą przybywa ostatnia osoba, na którą Quoyle może liczyć – stara, nigdy nie poznana ciotka.

Życie w zielonym domu

Diametralnie zmieniając swoje życie Quoyle postanawia wyjechać w rodzinne strony. Wie, że pozostając na miejscu nigdy nie zdoła z powrotem powstać na nogi. Ameryka nie jest już dla niego. Podejmuje ciężką decyzję i postanawia wrócić w rodzinne strony – surowy, zimny rejon Nowej Fundlandii, gdzie będzie musiał zbudować swój świat na nowo, począwszy od budowy domu. To właśnie tam Quoyle uczy się, czym naprawdę jest życie. Jak ono wygląda i ile smutków, a także radości można z niego wyciągnąć? Czy maleńki człowiek jest w stanie zwyciężyć z ogromnym żywiołem, jakim jest zimne morze? Czy można przezwyciężyć swoje słabości i strachy, które towarzyszą nam aż od dzieciństwa? Jak stawić czoła prawdzie o swoich korzeniach?

Powieść na poprawę humoru

Znam kilka takich powieści, do których idealnie pasuje określenie „ciepłe”. To takie książki, które działają jak balsam na duszę, gdy jest Ci źle. Jedną z takich właśnie powieści są też „Kroniki portowe”. Gdy wydaje Ci się, że gorzej już być nie może, to warto przeczytać tę książkę. Quoyle jest przykładem bohatera, który posiada w sobie mnóstwo ludzkich cech – strach, słabość, niezaradność. Jednak z biegiem czasu uczy się przezwyciężać swoje gorsze strony i pokazuje nam, że życie nie zawsze jest takie, jak sobie je wymarzymy. To jednocześnie książka przesiąknięta legendami i duchami, które wychodzą z przeszłości. „Kroniki portowe” pokazują, że czasem wystarczy dać się ponieść sprzyjającym nurtom, by los odmienił się na lepsze.

 

Z pozdrowieniami,
Kasia

 

Wpis powstał przy okazji współpracy z serwisem

Share: