Louisa May Alcott “Małe kobietki” – opowieść na smutki codzienności

“Małe kobietki” to kolejny przecudowny klasyk, który zajmie wyjątkowe miejsce na mojej półce z książkami. Wielokrotnie już podkreślałam, że bardzo sobie cenię takie ciepłe, miłe opowieści, które dają nadzieję w pochmurne dni i sprawiają, że mimo kłopotów, na twarzy pojawia się uśmiech. Jedną z nich są właśnie “Małe kobietki” – opowieść o przygodach czterech, bardzo charakterystycznych, jak na swoją epokę, panien.

Kiedy głowa rodziny Marchów wyjeżdża na wojnę, panie mieszkające w starym domostwie, zwanym Orchad House, muszę pozostać same i liczyć wyłącznie na siebie. Smutki codzienności próbują przegnać dobrą lekturą, muzyką i ciężką pracą. Wierzą, że będąc pożytecznymi, łatwiej zniosą ten ciężki czas. Cztery dorastające dziewczyny i ich matka pokazują, że nawet najgorsze dni mogą nabrać nieco koloru, jeśli jest się razem.

Małe kobietki – przygody czterech sióstr

Ameryka lat sześćdziesiątych XIX wieku bardzo różni się od Anglii tego czasu. Tu kobiety nieco wyprzedzają swoje czasy, pragnąc być silnymi, niezależnymi i pomocnymi w czasie trwania wojny secesyjnej. Takie są właśnie Małe Kobietki. Pani March, ich matka, wychowuje ich w duchu wolnego wyboru, zdroworozsądnego i chłodnego oceniania sytuacji oraz kierowania się swoim sercem.

Głównymi bohaterkami tej powieści są: żywiołowa i niezależna Jo, która wolałaby w tej rodzinie być synem, niż córką; piękna i spokojna Meg, która marzy o romantycznej przyszłości; delikatna jak ptaszek i zakochana w muzyce Beth; wybuchowa, obrażalska i przemądrzała Amy.

Choć dziewczyny starają się urozmaicić czas spędzany w domu, jak tylko mogą, od czasu do czasu w ich serca wkrada się nutka goryczy. Ciężka praca i ciągły brak pieniędzy wzbudzają w nich odrobinę zmęczenia. Marzą o innym życiu – takim, w którym mogłyby sobie pozwolić na zakup nowej sukni, butów czy wyprawienia przyjęcia. Dziewczyny postępują jednak tak, jak nauczyła je matka, Małe Kobietki cierpliwie czekają lepszych czasów, dzielnie znosząc trudy codzienności. Czytają książki, oddają się grze i śpiewowi, zawiązują tajemny klub Pickwicka, odgrywają sceny z ulubionej książki, aż w końcu zaprzyjaźniają się z nieśmiałym chłopcem, który jest ich sąsiadem.

Lepsze życie

Czytając takie opowieści nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich bohaterowie żyli lepszym życiem, niż my obecnie. Dzielnie znosili trudy i znoje, wyglądając lepszego jutra. Ich życie nie było idealne – było trudne, naznaczone cierpieniem, ciągłymi troskami, a nawet widmem śmierci, skradającym się po cichu… A jednak umieli z tej codzienności czerpać pełnymi garściami i oddychać pełną piersią.
Powieść “Małe kobietki” pokazuje, by wyciągać z życia to, co najlepsze, nawet wtedy, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Z radością polecę tę książkę każdemu. Sprawdzi się szczególnie w tych trudnych dniach – bez znaczenia na to, czy w naszym życiu dzieje się coś złego, czy jesteśmy po prostu w nastroju na kręcenie nosem. To pokrzepiająca, cudowna, bardzo ciepła opowieść. Po jej lekturze czułam się, jakby ktoś mnie mocno przytulił, cmoknął w nos i pocieszył mówiąc, że dam sobie radę.
Z pewnością wrócę do niej jeszcze nie raz.

Z pozdrowieniami,
Kasia

Share: