7 książek, które na zawsze będą mi się kojarzyć z latem
Są takie książki, które czytamy w wyjątkowych okolicznościach i od tego czasu, już zawsze będziemy je kojarzyć z nimi – z konkretnym miejscem, osobą czy czasem. Gdy tylko pomyślę o jednej z takich książek, przenoszę się do czasu, gdy ją czytałam. Zazwyczaj są to miłe wspomnienia, dlatego dziś chciałabym opowiedzieć Wam o książkach, które na zawsze będą mi się kojarzyć z latem.
Fannie Flagg “Smażone zielone pomidory”
To bardzo prosta, należąca do nurtu literatury kobiecej. Wiem, że pisząc to wiele ryzykuję, ponieważ określenie “literatura kobieca” jest obecnie odbierane negatywnie. Chciałabym jednak pokazać, że wcale tak nie musi być! Literaturą kobiecą możemy nazwać lekką książkę, ale jednocześnie bardzo mądrą, zabawną, delikatną, która nie raz nas zaskoczy i zachwyci. Taką właśnie książką są dla mnie “Smażone zielone pomidory”. Odkryłam ją jeszcze w liceum – był to tytuł powszechnie znany, dlatego też postanowiłam po niego sięgnąć. Od tego kilka razy w lato sięgałam po tę książkę – nigdy mnie nie zawiodła. Jest bardzo zabawna, ale jednocześnie ogromnie wzruszająca. Uwielbiam ją!
Coleen McCullough “Ptaki ciernistych krzewów”
Moja babcia kiedyś oglądała z wypiekami ten słynny serial i gdy tylko poinformowała mnie, że jest on na podstawie książki, zapragnęłam ją przeczytać. Podejrzewałam, że będzie to typowy romans, którym poczuję się znużona już po kilku stronach. Tymczasem powieść rozkochała mnie w sobie. Czytałam ją w czasie trwania naszego polskiego lata, ale miałam wrażenie, że razem z bohaterami jestem w upalnej Australii. Historia uczucia, które zrodziło się pomiędzy zwykłą dziewczyną a księdzem nie jest przedstawiona w banalny sposób, co sprawia, że jest to lektura uniwersalna. Poza tym abstrahując od wątku miłosnego, warto ją przeczytać dla samych opisów australijskiego krajobrazu! Kto jeszcze nie czytał, tego gorąco zachęcam. Już zawsze będę mieć sentyment do tej powieści.
To jedna z retroksiążek opisanych na moim blogu.
Gabriel Garcia Marquez “Sto lat samotności”
Nie pamiętam dokładnie, kiedy sięgnęłam po raz pierwszy po “Sto lat samotności”, ale na pewno nie było to lato. Czytałam tę książkę chyba w liceum, a więc w czasie trwania roku szkolnego. Tak się jednak składa, że wróciłam do niej po kilku latach właśnie pod koniec lata. Uwielbiam literaturę iberoamerykańską – tę ich duszną, lepką pogodę, popołudniową sjestę, gorący temperament. Marquez należy z resztą do takich pisarzy, których każda powieść jest sztuką. Niesamowity styl oraz wyjątkowe słownictwo sprawiają, że przez jego książki się wręcz płynie – delikatnie, łagodnie, ze smutkiem odkrywając, że zbliżamy się do końca…
O “Stu latach samotności” również pisałam na blogu i zachęcam do zapoznania się z recenzją. To w końcu jedno z najważniejszych literackich dzieł XX wieku!
Michał Piedziewicz “Dakota”
Zawsze będę uważać, że polska rzeczywistość jest niezwykle ciekawa i absolutnie wyjątkowa. Bardzo lubię polską literaturę, gdzie bohaterowi wrzuceni są w wir historycznych wydarzeń. Michał Piedziewicz napisał gdyńską trylogię, pozwalając przedstawiając nam to piękne miasto od jego początków. Wszystkie trzy powieści pozwalają nam poznać bohaterów z nieco innej strony i dorastać razem z nimi, obserwować, jak się zmieniają. Gdy kończyłam trzecią część tej książki były okropne upały, siedziałam niemalże do 22 na tarasie, odganiając się od komarów, lecz nie potrafiąc oderwać się od fabuły… Jednocześnie towarzyszył mi smutek, że to już koniec – że już nie będę spędzać czasu w towarzystwie Kota. Dlatego śmiało mogę stwierdzić, że to jedne z najlepszych polskich powieści, jakie czytałam!
Marek Pióro “Plamka Mazurka”
Tu sytuacja wygląda trochę inaczej. Nie sama fabuła książki zapadła mi w pamięć, lecz ważniejsze były okoliczności. Po 1,5 roku w końcu mogłam cieszyć się wolnym dniem od pracy (był to piątek po Bożym Ciele), dlatego postanowiłam od samego rana spędzić go z książką na balkonie. To pozycja z serii EKO Wydawnictwa Marginesy, a jednak chyba nigdy dotąd tak nie wypoczęłam, jak wtedy – czytając o ptakach, obserwując je ze swojego balkonu, zajadając pyszną drożdżówkę z serem i pijąc wiśniową herbatkę Liptona. To jeden z najmilszych dni w moim życiu – miałam 100% czasu dla siebie i spędziłam go tak, jak lubię najbardziej.
Sue Monk Kidd “Sekretne życie pszczół”
Lubicie sięgać po książki z biblioteki? Ja bardzo! Na tę miałam chrapkę od dawna, ale egzemplarz był wciąż zarezerwowany przez inne osoby. W końcu, gdy udało mi się go dorwać, nadszedł czas błogiego urlopu. Zabrałam więc książkę w góry. Wiecie, z czym już zawsze będzie mi się kojarzyć? Z jazdą pociągiem i wypatrywaniem gór na horyzoncie. Podróż minęła mi w trymiga, a wszystko dzięki temu, że zatopiłam się w tej wspaniałej lekturze! To był bardzo dobry weekend i książka, której klimat rozkochał mnie w sobie. Notabene trochę przypominała mi ukochane “Smażone, zielone pomidory”, dlatego nie było opcji, aby mi się nie spodobała.
Tove Jansson “Lato”
Jakże można sobie wyobrazić lato bez książki o tym samym tytule? Uwielbiam prozę dla dorosłych Tove Jansson. Jest wielowymiarowa i można ją odebrać na wiele sposobów. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że im więcej się wie o autorce, tym lepiej rozumie się jej powieści. “Lato” dzieje się na wyspie, a bohaterkami są babcia i wnuczka. I chociaż to lato jest zupełnie inne – bo nie jest upalne i duszne, nikt nie zażywa ani słonecznych, ani wodnych kąpieli, czuć mocno klimat letnich miesięcy. Jest wyjątkowe.
Więcej nie będę mówić – przeczytajcie sami!
A jakie Wam książki kojarzą się z latem? Jakie wspomnienia macie? Podzielcie się ze mną nimi!