Szczepan Twardoch “Chołod” – niezwykła wyprawa na Spitsbergen
“Chołod” to najnowsza powieść Szczepana Twardocha, której byłam bardzo ciekawa. Staram się być na bieżąco z literaturą tego autora i czytać wszystko, co pojawia się na rynku nowego. Co prawda z wyrzutem wciąż spogląda na mnie “Wieczny Grunwald”, ale uparcie wierzę, że kiedyś nadrobię lekturę. “Chołod” to owoc niezwykłej wyprawy na daleką Północ, którą autor musiał odbywać w momencie, gdy rzeczywistość zaczęła go przytłaczać. Myślę, że każdy z nas ma na świecie takie swoje miejsce, w którym czuje się lepiej; jest w stanie zebrać myśli, zaczerpnąć energii do dalszej tułaczki po tej ziemi, nabrać dystansu. Dla niektórych takim miejscem będzie po prostu dom – przytulny, zawsze gotów, by nas przyjąć. Dla innych nieco bardziej odległy zakątek ziemi. Tak właśnie dla Twardocha takim miejscem jest Spistbergen – surowy i wymagający, pozwalający autorowi na zebranie się w garść.
Ta wyprawa była inna niż wszystkie; to właśnie podczas niej Twardoch poznał niezwykłą kobietę, która dała mu do przeczytania dzienniki Konrada Widucha, na których podstawie powstał “Chołod”. Dobry pisarz potrafi czerpać inspirację ze wszystkiego, co go otacza. W tej sytuacji los uśmiechnął się do Twardocha i niemalże gotowy materiał na powieść podsunął mu pod nos.
“Chołod” – opowieść Konrada Widucha
Bohaterem Twardocha jest Konrad Widuch, którego dzienniki autor dostał do przeczytania od tajemniczej podróżniczki. To pochodzący z Górnego Śląska weteran Wielkiej Wojny i komunista oddany rewolucji. Po wojnie wyjeżdża do Rosji, chcąc wcielić w życiu proletariacki porządek. Walczy w szeregach Konarmii w wojnie 1920 roku. Staje się ofiarą rewolucji i jako “stary bolszewik” w 1937 roku zostaje aresztowany, skazany i wysłany do łagru, z którego ucieka. I tu zaczyna się właściwie nasza powieść – Konrad Widuch przebija się przez śniegi, lód i tundrę, notując swoją codzienność w swoistym pamiętniku, który wiele lat później trafia w ręce Twardocha. Być może to przypadek, że poczytny pisarz odnajduje ślad Ślązaka z jego rodzinnych Pilchowic na dalekiej północy; być może zadecydował o tym los. Twardoch postanawia przedstawić losy Widucha czytelnikom, skrupulatnie przepisując jego dziennik.
Kontynuując swoją wędrówkę przez surową północ Widuch trafia do tajemniczej osady, zwanej “Chołodem”. Ludzie żyją tam według określonego porządku i surowych zasad dyktowanych im przez polarną naturę. Hodują renifery, polują na foki i niedźwiedzie, mają swój język, daleko im do wieści z wielkiego świata, nie wiedzą, co dzieje się w Europie. Wszystko się zmienia, kiedy przebywa do nich Widuch wraz ze swoimi – mniej lub bardziej chcianymi – towarzyszami wędrówki. A w ślad za nimi mateczka Rosja, która nie zapomina o swoich dzieciach…
“Chołod” – Twardoch w nowej odsłonie
“Chołod” porusza tematy, które Twardoch lubi rozkładać na czynniki pierwsze w każdej swojej powieści. Znajdziecie tu człowieka, którego tragedią jest fakt, że właściwie nie wie, kim jest. Po raz kolejny słyszymy tu głos autora, który poddaje dyskusji narodowość, a co za tym idzie – tożsamość – swojego bohatera. Widuch pisze swój dziennik z resztą w kilku językach – po śląsku, po polsku, ale wtrąca również rosyjskie, niemieckie czy nawet francuskie zwroty. Niczym cień za bohaterem kroczy wielka historia, w której wir zostaje on wrzucony wbrew swej woli. Jako jednostka staje się rozczarowany ideami, a wytchnienie może znaleźć tylko z dala tego wszystkie – w odległym Chołodzie, gdzie prawa dyktuje natura. Jak się jednak okazuje taki stan nie może trwać zbyt długo…
Kiedy tylko dowiedziałam się o premierze tej książki poczułam wielkie podekscytowanie i nie mogłam się doczekać, aby ją przeczytać. Na próżno jednak, bowiem “Chołod” w mojej opinii to najsłabsza książka Twardocha. Z ręką na sercu przyznam również, że była dla mnie zbyt trudna w odbiorze. Autor posługuje się wieloma sformułowaniami i zwrotami (choćby te, dotyczące żeglarstwa czy brak tłumaczeń z języków obcych), które były dla mnie niejasne, a przebrnięcie przez dzienniki Widucha w większej mierze było po prostu… nudne. Przez cały czas obcowania z tą powieścią czekałam na jakiś zwrot, który wyjaśni cel powstania książki. I choć ta tajemniczość ma również swój urok, nie znalazłam tu zachwytów, których doznałam przy innych książkach Twardocha – np. ostatniej “Pokorze“. Trochę też odczuwam już przesyt poruszaniem dylematu polsko-śląskiego i chciałabym od autora czegoś nowego, czegoś innego.
“Chołod” odkładam na półkę z ukłuciem żalu i rozczarowania. Przed napisaniem recenzji przeczytałam sporo opinii innych czytelników i odkryłam, że do nich ta książka trafiła. Jak zwykle zachęcam Was do wypracowania sobie swojego zdania, choć już teraz ostrzegam, że lektura do lekkich nie należy.
Z pozdrowieniami,
Kasia