“Kiedy zapada mrok” to najnowszy zbiór opowiadań katalońskiego pisarza. Jaume Cabre oczarował nas swoim “Wyznaję” i “Głosami Pamano”. To już stało się tradycją, że co roku w maju Wydawnictwo Marginesy przedstawia polskim czytelnikom kolejne dzieła autora. Na tę przyjemność zawsze czekam z niecierpliwieniem i zawsze tęsknię za nią, gdy już się skończy.
Browsing Tag
jaume cabre 
Jaume Cabré to chyba jedyny współczesny pisarz, który rozpieścił mnie swoją prozą do tego stopnia, że sięgając po kolejną jego książkę nie czuję absolutnie żadnych obaw czy wątpliwości. Chociaż podejrzewam, że następne jego dzieło nie będzie tak dobre, jak mistrzowskie „Wyznaję” – wszak sięgamy po jego prozę w kierunku odwrotnym do chronologicznego – jestem całkowicie pewna, że dorówna „Głosom Pamano” czy „Cieniowi eunucha”. I tak, jak rok temu podekscytowana czekałam w sali Teatru Powszechnego w Warszawie na pojawienie się katalońskiego mistrza, ciekawie zerkając innym przez ramię i podczytując fragmenty „Cienia eunucha”, tak ostatnio z drżącymi palcami przewracałam kolejne strony „Agonii dźwięków”. Bo obcowanie z tak wielkim intelektem i maestrią słów potrafi człowieka przyprawić o szybsze bicie serca i nierówny oddech. A Cabré, choć byłam tego całkowicie pewna, znów robi to tak dobrze, że jednak odrobinę w tę wyjątkowość jego prozy nie dowierzam.
Piszę, ponieważ jestem sfrustrowanym muzykiem – w ten sposób Jaume Cabré zwykł wyjaśniać całe to zamieszanie, jakie wywołuje jego literatura. Od humanizmu poprzez okrutną historię i los, który nie każdego wynagradza, a bardzo często krzywdzi, aż po szeroko rozumianą sztukę – tak właśnie komponuje swoje powieści. To właśnie muzyka jest obecna w każdej książce Cabré, kształtuje je i nadaje charakterystyczny klimat, co więcej – strukturę.
A wszystko zaczęło się od „Wyznaję” i zakochanego po uszy w skrzypcach Adriana. Tą monumentalną i uznaną w całej Europie powieścią autor pokazał nam, jak z książki można stworzyć symfonię, jak z opowieści zbudować koncert i ile w życiu człowieka może znaczyć instrument. W kolejnym roku Wydawnictwo Marginesy dostarczyło swoim czytelnikom „Głosy Pamano”, a nieco później na rynku książki pojawił się „Jaśnie Pan” z tajemniczym zabójstwem francuskiej śpiewaczki. W końcu od maja tego roku do rąk czytelników trafiła kolejna pozycja katalońskiego pisarza, ta najbardziej autobiograficzna i najbardziej muzyczna – „Cień Eunucha”.
Całymi latami wyrzucałem sobie (…) dlaczego tak łatwo przegapiamy nieliczne naprawdę ważne momenty w życiu, a później marnujemy resztę rozpaczliwej egzystencji na bezowocne próby ich odzyskania.
Właśnie nad tą kwestią Miquel Gensana, pięćdziesięcioletni dziennikarz barceloński, zastanawia się w towarzystwie swojej redakcyjnej przyjaciółki. W restauracji w Feixes, do której zabrała go Julia, ma opowiedzieć dziewczynie o swoim przyjacielu, z którym nie jedną tajemnicę dzielił – Josepie Marii Bolosie. Ten niepozorny wieczór, który miał być wytchnieniem od niewygodnych myśli po pogrzebie Bolosa, przemienia się jednak dla bohatera w prawdziwy koszmar – okazuje się, że w słynącym z mięs „Czerwonym Dębie” mieścił się niegdyś rodzinny dom Miquela. Wszystko wokół tak przyciąga jego uwagę – maître rządzący się w jego własnym przecież domu, automat z kondomami w łazience, fontanna w miejscu, w którym powinien stać fortepian wujka Maurycego i drzewko truskawkowe przed wejściem – że w rezultacie dokonuje przed Julią swoistej spowiedzi ze swojego życia, rozliczenia się z niespełnionymi marzeniami, przegapionymi momentami, utraconymi miłościami, burzliwą przeszłością, pisaną przez Historię oraz skandalem na rodzinnym tle.
Miquel daje nam poznać siebie i swoje losy w monologu skierowanym do Julii, podczas kolacji w Feixes, ale następuje również narracja trzecioosobowa, która przybliża nam wydarzenia, mające miejsce daleko przed jego narodzinami. Dzięki wspomnieniom i listom pisanym przez wuja Maurycego czytelnik razem z bohaterem wędrują ścieżkami bujnej Historii rodziny Gensana, odkrywając wszelakie spory, troski oraz ogromny skandal, który na zawsze podzielił rodzinę. Na ile jednak można ufać słowom uważanego za chorego psychicznie Maurycego? Odpowiedzi na to pytanie poszukujemy wraz z Miquelem, co rusz dając się wodzić za nos. Co więcej, drugi narrator też lubi upiększać, kreować na własne potrzeby rzeczywistość.
Miquela poznajmy zatem od kolebki, poprzez czasy szkolne, poszukiwanie własnej drogi, fascynację historią i sztuką, pierwsze miłości i późne doświadczenie kobiecego ciała, rewolucję i partyzanckie zaangażowanie, aż po ślepą miłość do Teresy i muzyki, pracę w redakcji i podróże, do momentu kolacji z Julią. Chociaż z jego opowieści można by wywnioskować, że miał całkiem udane życie, niejedna osoba pozazdrościłaby mu pochodzenia czy bywania w towarzystwie, on sam uważa się za przegranego i szuka momentu, w którym swoje życie stracił, przegrał. Nazywa siebie „cieniem eunucha”, bo chociaż bardzo tego chciał i niemalże wszystkie swoje myśli kierował ku temu marzeniu, nigdy nie tworzył sztuki – spod jego pióra nie wyszły ani piękne poetyckie słowa, tym bardziej spod jego palców nie wypłynął żaden dźwięk, wydany przez instrument muzyczny. Na nic zdały się pocieszenia przyjaciół, że twórcze analizy sztuki są o wiele ważniejsze, niż sama sztuka, która bardzo często powstaje pod wpływem impulsu, chwili. W pięknej Teresie, skrzypaczce, widzi ideał, a jego miłość okazuje się być na tyle doskonała, czysta i platoniczna, ze zdolna trwać wieki, nawet jeżeli nic nie karmi jej żaru.
Miquel nie czuje się dobrze sam ze sobą – jest wewnętrznie rozdwojony pomiędzy „Miquelem”, a „Simo”, przydomkiem, który stał się jego imieniem w czasach konspiracji. Na to wskazują nam fragmenty, kiedy bohater rozpoczyna swój monolog w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a kończąc w trzeciej (albo odwrotnie), lub gdy zmienia imiona podczas narracji. Przydomków, które sam sobie nadał ma sporo: Niezdecydowany, Wątpiacy, Zdezorientowany, Metafizyczny, Zmyślacz Rzeczywistości, Rogacz, Wyklęty, bez Ziemi, Marzyciel, itd…
To, jak potoczyły się jego losy, nie jest jednak winą jedynie Miquela. Sam Cabré zażartował, że w „Cieniu Eunucha” czytelnik poznaje trzy różne historie tej samej rodziny, o której prawdę mówi nam ostatnie sporządzone przez wuja Maurycego drzewo genealogiczne. Postać żądnego zemsty, a jednocześnie pełnego miłości i zrozumienia Maurycego pokazuje nam (co zresztą udowodniły już „Głosy Pamano”), że nie można do bohatera przypisać stałych pozytywnych lub negatywnych uczuć, dopóki nie przeczyta się ostatniej strony i ostatniego zdania powieści. W tym momencie Cabré zwraca też uwagę na ogromną rolę, jaką odgrywa pamięć i słowo – jak wiele można zapamiętać, a ile z tego zmienić jednym słowem?
Jednym ze znaków, że przechodzisz w dojrzałość, jest akceptacja zasady, że w życiu nie istnieje replay. Że życie to taka gra, w której kostki rzuca się tylko raz.
Jak już wspomniałam, ogromną rolę, większą chyba nawet niż w „Wyznaję”, odgrywa tutaj muzyka. „Cień Eunucha” jest skomponowany według Koncertu skrzypcowego „Pamięci Anioła” Albana Berga, a poszczególne części powieści są częściami tego koncertu – tak więc zaczynamy od andante (umiarkowane), allegretto (szybkie), poprzez allegro (bardzo szybkie), kończąc na adaggio (wolne, mroczne). W powieści pojawia się również szczegółowa analiza tego koncertu, a obiekt uczuć narratora, Teresa, niejednokrotnie rozmawia z nim na ten temat, wymieniając się refleksjami i odgrywając muzykę „Boskiego” na skrzypcach.
To jednak nie wszystko, bo poza Koncertem skrzypcowym Albana Berga i wybitną skrzypaczką Teresą Planellą, muzyki jest tutaj od groma – drugi narrator, wuj Maurycy z upodobaniem gra fortepianowe kompozycje Frederica Mompou czy Chopina. Szczególną rolę Cabré przypisuje też kompozycji fortepianowej op.21 Novelleten Schumanna, która towarzyszy kochankom w szczególnie ważnej dla nich scenie. Pojawiają się również inni pianiści, dyrygenci, a nawet gitarzyści, którym autor przypisuje drugoplanowe, drobne role.
„Cień eunucha” okazuje się po raz kolejny zbiorem motywów, które łączą ze sobą wszystkie powieści Cabré – reżim generała Franco, problem zła na świecie, miłość silniejszą niż śmierć, muzykę i sztukę, które doprowadzają bohaterów do skrajności, a nawet szaleństwa (również tego w sensie dosłownym), a w końcu śmierć, która w momencie ostatecznym okazuje się być tylko… śmiercią, niczym, czego należałoby się bać.
Przychodzi taki moment, kiedy uświadamiasz sobie: wielkie rzeczy, śmierć to tylko śmierć, nic więcej. I wtedy przestajesz czuć lęk.
„Cień eunucha” to jedna z pierwszych powieści Katalończyka, ale niech Was to nie zwiedzie – co prawda nie jest tak skomplikowana w strukturze, jak „Wyznaję”, ale za to znów pojawia się znacząca rola Historii, tej pisanej przez duże „H”, oraz zawiłości losu, których jest tu nie mniej niż w „Głosach Pamano”. Cabré maluje nam niesamowity obraz powojennej Hiszpanii – życia studenckiego, kultury i konspiracji, błędnego myślenia, że świat leży u naszych stóp i że życie, ma nam wszystko do zaoferowania. To obraz ludzi, którzy minęli się ze swoim powołaniem, na pozór szczęśliwych, ale w tym szczęściu głęboko zawiedzionych, zranionych i oszukanych.
To proza, która po raz kolejny mnie nie zawiodła. Doprawdy, zaczynam się zastanawiać, czy Cabré ma w swoim dorobku coś mniej ambitnego i bardziej pospolitego? Obcowanie z jego intelektem zawartym między kartami tej powieści okazuje się być dla czytelnika niezmierną przyjemnością, co więcej – zaszczytem.
Jaume Cabré to pisarz, którego nie trzeba dzisiaj chyba przedstawiać nikomu. Autor fenomenalnego, wzruszającego “Wyznaję”, czyli książki, którą począwszy od 2011 roku, aż do dziś czyta cała literacka Europa, arcydzieła i niezwykłych, tajemniczych, niesamowicie ważnych, wydanych w 2014 roku “Głosów Pamano”. Wystarczyłoby przeczytać tylko jedną z tych pozycji, aby wiedzieć, że na tego pisarza warto stawiać, warto kupować jego pozycje, bo jest to naprawdę niesamowita, wyborna lektura, która nie dość, że daje nam niesamowitą rozrywkę, to porusza jeszcze tematy ważne, skłania do myślenia. Wystarczyłoby kupić tylko jedną książkę, ale jest to niemożliwe – twórczość Cabré jest tak niesamowita, że ciągle odczuwa się niedosyt. Ja jeszcze rok temu nie miałam pojęcia kim jest Cabré, dziś, nie wyobrażam sobie bez niego życia. Nie wiem, jak czytelnicy znieśli trzy lata oczekiwania na kolejną wydaną w Polsce jego książkę, bo ja miałam to szczęście, że wszystkie trzy książki miałam okazję przeczytać w 2015 roku. Tak, wszystkie trzy, bo w 2015 roku, rok po “Głosach Pamano”, Wydawnictwo Marginesy rozpieściło swoich czytelników “Jaśnie Panem”.
Jeżeli będziecie szukać jakichkolwiek recenzji książek Cabré, na pewno przeczytacie, że każda książka jest inna. “Wyznaję” różni się od “Głosów Pamano“, a “Jaśnie Pan” to już zupełnie inna bajka. “Wyznaję” to symfonia. Książka, która dzieje się w kilku wymiarach czasowych jednocześnie – począwszy od XIV wieku, poprzez okres II wojny światowej, aż po czasy współczesne. “Wyznaję” zachwyca nas swoją formą, treścią, fabułą. Zachwyca dosłownie wszystkim, bo jak już wcześniej napisałam, to arcydzieło. Książka poruszająca problem istoty zła, samotności, bezsilności człowieka. “Głosy Pamano” chociaż są dość podobne do “Wyznaję”, bo autor tak samo potrafi zacząć zdanie w roku np. 1958, a skończyć je w czasach współczesnych w ustach zupełnie innego bohatera czy też narratora, różnią się od “Wyznaję” tematyką. “Głosy Pamano” są bardziej historyczne, poruszają tematykę wojenną, na wskroś katalońską. Czyta się je łatwiej niż “Wyznaję”, ale na mniej skomplikowanej formie nie tracą absolutnie nic. “Jaśnie Pan” jest z kolei książką zupełnie inną, całkowicie odmienną, ale tym samym stanowiącą dla czytelników wisienkę na torcie.
„Jaśnie Pan” to, o dziwo, kryminał. Akcja powieści dzieje się pod koniec w 1799 roku, oczywiście w Barcelonie, kiedy w pokoju hotelowym zostaje zamordowana słynna śpiewaczka, słowik z Orleanu, żabojadka Marie de l’Aube Desflors. O zabójstwo zostaje oskarżony dwudziestoletni chłopak – Andreu Perramon – poeta, który spędził z nią namiętne chwile, ostatnie, jak się okazało, w jej życiu. Andreu trafia do więzienia pod zarzutem morderstwa. Nie ma okazji pisać już wierszy na prośbę swojego przyjaciela, Nando, który z wojska wysyła do niego swoje listy. Andreu nie ma nawet okazji przeczytać jego listów, bo z nikim się nie widuje. W więzieniu panuje absolutna ciemność, tak gęsta, że można by ją nożem kroić, i przeraźliwy smród. Andreu może rozmawiać jedynie z adwokatem, prokuratorem czy księdzem, a żaden z nich nie wierzy w niewinność chłopaka i zdecydowany jest, jak najszybciej założyć mu pętlę na szyję. W tym samym czasie, pomiędzy rozdziałami Cabré przedstawia nam osobliwe, niesamowicie ciepłe i przyjacielskie listy Nando oraz losy wszechwładnego sędziego Rafela Massó, prezesa Sądu Królewskiego w Barcelonie. Rafel Massó, czyli tytułowy Jaśnie Pan, wraz ze swoją małżonką chodzi na przyjęcia do ważnych osób, na których wcale się dobrze nie bawi, amatorsko zajmuje się astronomią, którą jest absolutnie zafascynowany i obsesyjnie zakochuje się w młodych kobietach. Kobiety są jego największą pasją, bóstwem, ale Jaśnie Pan nie ma szczęścia w miłości. Jako podstarzały już mężczyzna, siwiejący, łysiejący, niezdolny do namiętnych igraszek łóżkowych, nie zadowala kobiet tak, jakby tego oczekiwał. Dlatego niektóre się nim bawią, oszukują go, a inne wprost go odrzucają, okazując mu swoją pogardę. Nic to jednak Jaśnie Pana nie uczy – wciąż, na swoją zgubę, zakochuje się w kobietach, a w momencie, kiedy go poznajemy, kombinuje jak dostać się do majtek pięknej, młodej Gaietany. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem – Jaśnie Pan ma zbyt przerośnięte ego:
– Za pozwoleniem, jaśnie panie – ukłonił się Hipolit i wyszedł z jadalni.
To dyskretne wyjście przypomniało mu, ile musiał pracować nad Hipolitem, żeby zaczął go tytułować jaśnie panem. Służący ciągle mówił don Rafelu, a poprawiany na jaśnie panie pytał, co takiego, don Rafelu? On mu na to, co takiego, jaśnie panie. Wtedy Hipolit się cieszył, ach, o to chodzi, mam mówić jaśnie panie, tak, don Rafelu, jaśnie panie. On na to: nie, wystarczy jaśnie panie, rozumiesz? Hipolit: tak, don Rafelu. On znowu: jaśnie panie. Hipolit: jaśnie panie. I jeszcze raz on sam, żeby już nie było wątpliwości: jaśnie panie. Hipolit: jaśnie panie. Ucieszył się: no, to mi się podoba. A teraz poinstruujesz resztę służby. Na to Hipolit: tak, don Rafelu. Wtedy on: Hipolicie! Na to Hipolit: Tak, don Rafelu? I znowu on: och, nie mam do ciebie siły! A Hipolit: ach, chciałem powiedzieć, jaśnie panie. Na to on, dobrze już, możesz odejść. A Hipolit: tak, don Rafelu, chciałem powiedzieć, jaśnie panie.
“Jaśnie Pan” nie jest jednak takim typowym, sztandarowym kryminałem. Powiedziałabym raczej, że zabójstwo śpiewaczki stanowi tutaj tło do innych wydarzeń, chociaż jest ono oczywiście ważnym elementem akcji powieści. Jaume Cabré zamiast skupiać się na rzeczach, które zazwyczaj omawiane są w kryminałach, obiera zupełnie inny, lepszy kierunek.
Cabré przedstawia nam Barcelonę przełomu XVIII i XIX wieku w sposób bardzo osobliwy, barwny. To świat pełen intryg, podstępów, walki o pieniądze i władzę, romansów, namiętności, braku moralności.
Ale na śpiewaczce się nie kończy – po dwóch latach na światło dzienne wychodzi zbrodnia, o której Jaśnie Pan dopiero co zapomniał. Jak poradzi sobie główny bohater w obliczu ryzyka i niebezpieczeństwa? Czy uda mu się zdobyć serce pięknej Gaietany? A kto zabił Żabojadkę? Czy rzeczywiście delikatny i wrażliwy poeta byłby na tyle silny i zdeterminowany, aby wbić sztylet w jej serce i poderżnąć jej gardło?
Mówi się, że „Jaśnie Pan”, to najsłabsza książka Cabré. Nie słuchajcie, to kompletna bzdura! „Jaśnie Pan” jest, oczywiście, inny, różni się i od „Wyznaję” i od „Głosów Pamano”, ale to jest tylko jego zaletą! Wszystkie książki Cabré są absolutnie fenomenalne, zachwycające. Cabré pisze niepowtarzalnym, bardzo osobliwym stylem, często wplatając myśli bohatera w wypowiedź narratora i odwrotnie, co daje niesamowity efekt. Cabré nawet o rzeczach okropnych, odrażających potrafi napisać w tak piękny sposób, że zachwycają:
Nora pełna nieczystości, cuchnące gnojowisko, zdeprawowany burdel, obrzydliwy ściek, w którym gromadzą się wszystkie odchody ludzkości, dom schadzek, ściany prześmiardnięte rozwiązłością, okna niezdrowej ciekawości, bezwstydny balkon zachęcający do złego, misa wypełniona gównem z ludzkich serc, śmierdzący wrzód, ujście najniższych instynktów, jaskinia, barłóg niewolników zepsucia i perwersji, piekło występku, królestwo diabła, wyzute z moralności i dogmatów, kosz zgniłych owoców zatruwających powietrze, śmierć i rozkład, podupadły dom publiczny, obrzydliwe stręczycielstwo, lupanar wyuzdania i wszelkiej perwersji, wielka pizda obłudy, którą diabelskie potomstwo pieprzy do upadłego, obrzydliwa plwocina jurnego kozła, studnia zgniłego gówna…
„Jaśnie Pan” to zdecydowanie najłatwiejsza książka Cabré, ale wcale nie najgorsza. Uważam, że śmiało mogłaby konkurować z poprzednimi, wydanymi w Polsce, pozycjami, bo cała twórczość Katalończyka jest i tak poddawana kwestii naszego gustu. Ponadto kreacja bohaterów, po raz kolejny, jest wyjątkowa. Tytułowy Jaśnie Pan nie jest wcale takim bohaterem pozytywnym, jak by się nam mogło wydawać, a jednak ja odczuwałam do niego niesamowitą sympatię. Było mi go żal, czasem się z niego śmiałam, ale przez te 442 strony niesamowicie się z nim zżyłam, a jego powiedzenie – Jesteś rozwiązła bardziej, niż kury w kurniku – utkwiło mi w pamięci. A muszę powiedzieć, że wyłapuję z książek takie „złote powiedzonka” i później błyszczę w jakiś żartobliwych sytuacjach. Don Rafel Massó jest zdecydowanie postacią, nad którą warto się pochylić, warto zrozumieć. Uważam, że nie można go odbierać tak „prosto”, powierzchownie tylko poprzez pryzmat czynów, których w swoim życiu dokonał. To mężczyzna niesamowicie zdeterminowany, nieszczęśliwy, a do tego słaby i wystraszony.
Aż ciężko uwierzyć, że „Jaśnie Pan” to debiut Cabré. Debiut, za który otrzymał Hiszpańską Nagrodę Literacką oraz szereg nagród katalońskich, jak Premi Joan Crexells, Crítica Serra d’Or, nagrodę czytelników pisma El Temps i nagrodę Prudenci Bertrana, przyznawaną przez czytelników i krytyków. Muszę przyznać, że po recenzjach, w których naczytałam się, że „Jaśnie Pan” jest najsłabszą książką Katalończyka trochę się bałam, po niego sięgać. Po „Wyznaję” i „Głosach Pamano” wpisałam Cabré na listę swoich ulubionych pisarzy, nic więc dziwnego, że bałam się bolesnego rozczarowania. Ale nie ma się kompletnie czego bać, bo jak już pisałam w recenzji „Głosów Pamano”, Cabré można brać w ciemno, to pisarz absolutnie genialny. Każda jego pozycja jest niesamowita, wyjątkowa, wciągająca, piękna. I ci bohaterowie… a do tego ten styl! Nic tylko czytać!
Czekam na więcej książek Cabré w Polsce!

Czego nieprzeciętny czytelnik może spodziewać się po grubej książce z dziwnym, starym zdjęciem na okładce i nazwą, która nic mu nie mówi?
Zobaczmy; na pierwszy rzut oka można wywnioskować, że książka opowiada jakąś historię, prawdopodobnie starą historię, skoro zdjęcie przedstawia jakieś dawne czasy. “Głosy” w tytule mogą sugerować, że pozycja będzie opowiadała o wielu osobach… ale do rzeczy – czy warto rzeczywiście sięgać po książkę po której nie wiadomo czego się spodziewać, czy okaże się warta spędzonego nad nią czasu, a może i wydanych pieniędzy?
Jaume Cabré i sprawa jest niemalże jasna.

“Wyznaję” to nie tylko powieść okrzyknięta mianem bestsellera, ale również książka, którą czyta niemal cała Europa – jak możemy przeczytać na okładce – obdarzona mianem arcydzieła.
Trudno się dziwić, że posiada niemalże 800 stron, skoro składają się na nią setki lat i kilka pokoleń. W powieści przeplata się też mnóstwo różnych wątków – miłość, zło, skrzypce, muzyka, rodzina i języki. Ponadto autor odchodzi od wszelakich narzuconych form, sprawiając, że książkę czyta się jak świadectwo, bo poniekąd świadectwem jest. W “Wyznaję” znajdziemy bogactwo języka, ciekawe formy.
“I powiedział książkom bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście uczyniły sobie dom poddanym.”
Wyszukaj…
Nowości
- Igor Newerly “Leśne morze” – polska opowieść o Mandżurii 25 stycznia 2023
- Sylvia Plath “Szklany klosz” – opowieść o rozpadającym się świecie 19 stycznia 2023
- J. Cabré “Spaleni w ogniu” – Katalończyk powraca z nową powieścią! 17 stycznia 2023
Jestem tutaj