Chociaż mamą nie jestem, opiekuję się dwuletnim urwisem (no prawie dwuletnim, bo świętować będzie dopiero pod koniec listopada). I dam głowę, że nie jeden rodzic zmaga się z problemem wychowania swojej pociechy na dobrego, zachłannego czytelnika. Podobno trzeba trafić na „tę” książkę, by zachwycić się literackim światem i chcieć go zgłębiać. Kiedy byłam mała, też niby nie chciałam czytać – broniłam się przed książkami rękami i nogami… dopóki nie dopadła mnie nuda. Nie miałam pojęcia co z sobą począć, tułałam się po domu bez pomysłu na spędzenie popołudnia. Wtedy ktoś – mama lub siostra – podsunęli mi „Piękną i bestię” i… przepadłam. Czytałam całe popołudnie dopóki nie skończyłam. Co więcej, nie dałam się od książki odciągnąć – nawet na obiad. Inną powieścią, która tak mnie zafascynowała była „Lassie, wróć!”. Teraz tę dziecięcą fascynację przeżywam na nowo, pokazują małemu Robertowi książeczkę „Kajtek nie umie fruwać”.
Jestem tutaj