“Chołod” to najnowsza powieść Szczepana Twardocha, której byłam bardzo ciekawa. Staram się być na bieżąco z literaturą tego autora i czytać wszystko, co pojawia się na rynku nowego. Co prawda z wyrzutem wciąż spogląda na mnie “Wieczny Grunwald”, ale uparcie wierzę, że kiedyś nadrobię lekturę. “Chołod” to owoc niezwykłej wyprawy na daleką Północ, którą autor musiał odbywać w momencie, gdy rzeczywistość zaczęła go przytłaczać. Myślę, że każdy z nas ma na świecie takie swoje miejsce, w którym czuje się lepiej; jest w stanie zebrać myśli, zaczerpnąć energii do dalszej tułaczki po tej ziemi, nabrać dystansu. Dla niektórych takim miejscem będzie po prostu dom – przytulny, zawsze gotów, by nas przyjąć. Dla innych nieco bardziej odległy zakątek ziemi. Tak właśnie dla Twardocha takim miejscem jest Spistbergen – surowy i wymagający, pozwalający autorowi na zebranie się w garść.
Ta wyprawa była inna niż wszystkie; to właśnie podczas niej Twardoch poznał niezwykłą kobietę, która dała mu do przeczytania dzienniki Konrada Widucha, na których podstawie powstał “Chołod”. Dobry pisarz potrafi czerpać inspirację ze wszystkiego, co go otacza. W tej sytuacji los uśmiechnął się do Twardocha i niemalże gotowy materiał na powieść podsunął mu pod nos.
Jestem tutaj